33. Śniadanie

Na śniadanie były naleśniki z mąki gryczanej i orkiszowej. Z ricottą, erytrolem i truskawkami.
Kategoria: zjem.
Żeby weszło do LUBIĘ musiałoby nie być mąki gryczanej, która ma gorzkawy posmak.

Poza tym od soboty seksownie chrypię. A dziś zaczyna boleć gardło i mam chęć tylko spać.
Ale najpierw musze obrobić choć jedną firmę.
W Szwecji Zielone świątki (chyba, albo coś innego religijnego) i w związku tym jest długi weekend. Jest szansa, że nikt nic nie będzie chciał.

32. Dieta ach dieta

koniec z hurtem czas na detal
już pora zmienić menu
Panie i dżentelmeni… (Kabaret OTTO)

W zasadzie w tytule powinnam umieścić cytat z innej piosenki.
MAM DOŚĆ! Lombard.

Już naprawdę ręce opadają.
Od kilku tygodni wciąż cukier ranny powyżej 6 mmol. Wieczorny przestałam mierzyć, ten to dopiero leci w kosmos…
Odstawiłam cukier. Kapustę i sałatę jem praktycznie do wszystkiego. Nie jem słodyczy. Z owoców zjadam jedno jabłko dziennie lub mandarynkę. I co? I gó… guzik. Z pętelką.
Owszem ruszam się za mało, to widzę. Czas taki, że tkwię przy biurku.
Kupiłam jakiś błonnik w kapsułach. Po trzech dniach żadnego efektu – ani w cukrze, ani w pracy jelit.
Ale wszystko rozbija się o mój jadłospis.
No po prostu… nie wiem co mam jeść.
Bo ile razy w tygodniu można jeść kaszę? Albo makaron?
A ja myslałam, że lubię makaron i kasze, i kapusty oraz sałaty. JUŻ NIE LUBIĘ! Bo ile można?
Nawet jak się pokombinuje z dodatkami to to wciąż jest to samo.
Chce mi się zupy, takiej dobrej, gęstej np. ogórkowej. Ale po zupie zaraz będzie migrena bo kartofle.
Zjadłabym pomidorowej… to samo.
Próbowałam zastąpić moje płatki kukurydziane pełnoziarnistymi… I kończyło się tak, że po prostu zjadałam łyżkę i więcej nie mogłam. I tak wygląda u mnie wszystko: albo lubię to, co mam na talerzu… albo nie jem wcale.
W necie pełno diet dla cukrzyków. Problem w tym, że wszystkie te dania zawierają to, czego nie wezmę do ust bo jest obrzydliwe albo nie mogę bo wywołuje migreny.
Taki łosoś. Super food, pycha, nie? A mi po prostu ŚMIERDZI! No wali jak z rybola za komuny.
Dorsza podejrzewam o migreny.
Na tuńczyka z puszki już nawet patrzeć nie mogę, bo ileż można?
To samo z mięsem: drób śmierdzi!!! Jedyne co jestem w stanie przełknąć to wieprzowina, ale też rośnie mi w ustach na myśl, że wcześniej sobie to mięsko chodziło jak Tosia. Nie mówcie do mnie o mięsie z krowy, cielaka czy owieczki. Nie będę tego jeść, nigdy nie lubiłam, ze względu na zapach, który wyczuję choćby nie wiem co…

Znacie może jakiegoś rozsądnego dietetyka, który pomógłby mi opracować jakieś menu? Odpłatnie oczywiście.

Poddaję się.

31. Maj

Zrobiło się ciepło. Jak na początek maja – nawet upalnie. Ostatni raz tak ciepło na początku maja było chyba w owe lato stulecia.
I jak to ze szwedzką wiosną bywa: jak tylko temperatura wzrosła, jak wyszło słońce, jak z lekka popadał deszcz tak wszystko nagle i w jednym czasie wybuchło.
I jak mówię nagle – mówię prawdę.
Tak tu wygląda wiosna.
Wieczorem patrzysz na łyse drzewa.
Rano wstajesz i są listki.
Kwitnie wszystko naraz i rośnie dosłownie z dnia na dzień.
Dlatego ta szwedzka wiosna jest taka niesamowita.
Cudnie jest mówię wam.

I to jest w zasadzie wszystko co mam do powiedzenia.
Ale skoro zaczęłam to jeszcze powiem, że wczoraj cały dzień spędziłam z Polskim Topem w radiu 357.
A ponieważ nie śledziłam poprzednich to pierwsza dziesiątka była dla mnie sporym zaskoczeniem.
Choć Lao Che z Wojenką to powinien być wyżej. Być może najwyżej.
No ale – co może być lepszego od Pytań o Polskę Ciechowskiego?
W sumie to to powinien być nowy hymn Polski.
A nie durny marsz sprzed wieków, przy którym się wmawia dzieciom, że słodko jest umierać za ojczyznę.
Jakby politycy musieli posłać na wojnę swoje własne dzieci i to w pierwszym szeregu to szybciutko znaleźli by sposób na dogadanie się z wrogiem.

Pracowo zaczęło się dziać nieco więcej. Za sprawą wrzucania ogłoszeń na facebooku na polskich grupach.
Czy przełoży się to na realną współpracę? Częściowo pewnie tak. Choć to długi proces.
Ale coś się dzieje, telefony dzwonią, więc nadzieja jest.
Największym problemem jest branża budowlana, która stanęła. Takie domino: odsetki kredytowe poszły w górę i to mocno.
Przez lata kredyty hipoteczne było oprocentowane mniej więcej na 0,5% w skali rocznej. Teraz jest to chyba około 3%.
Samochodowe kredyty były na poziomie 2-4% teraz jest około 10.
W związku z tym ludzie przestali kupować mieszkania i samochody.
W związku z tym pospadały ceny, więc ludzie nie sprzedają. A skoro nie sprzedają to i nie kupują. Firmy budowlane – zwłaszcza te duże – padają jedna za drugą i ciągną za sobą firmy podwykonawcze. I się robi kółko.
Ja mam nadzieję, że jesienią się jakoś znormalizuje – albo ludzie przywykną i zaczną znowu kupować i sprzedawać. Ale póki co jest mało fajnie.
A korona spadła na pysk i nadal leci…

No ale żeby nie było tak pesymistycznie to się pochwalę, że udało mi się sprawić komuś radość.
Od jakiegoś czasu bardzo dobrze na duszę robi mi rysowanie. Od razu mówię: żaden ze mnie artysta. Rysuję jak pięcioletnie dziecko. Ale mazanie kolorami sprawia mi frajdę, to czemu nie?
Dygresja: to doprawdy złośliwość losu, żeby dać mi umiejętność doceniania czy wręcz wrażliwość na niektóre rzeczy, a jednocześnie kompletnie pozbawić mnie umiejętności tworzenia czegokolwiek.
Słyszę muzykę, gra mi w głowie cały czas, zwykle budzę się z piosenką w głowie… Ale śpiewać nie umiem, nie mówiąc o graniu.
Widzę obrazy, lubię malarstwo, ale sama niczego sensownego nie umiem stworzyć.
To samo z pisaniem. Umiem pisać. Ale wymyślać nie potrafię.
Ale wracając do radości.
Moja koleżanka nitkowo – szmatkowa powiedziała, że kiedyś lubiła i umiała rysować i nawet od jakiegoś czasu ma pomysły, żeby do tego wrócić… Kupiłam i wysłałam jej piórniczek z kredkami. Piórniczek wielkości mniej więcej 50cm x 50 cm (jakieś 200 sztuk różnej maści pisaków).
I okazuje się, że zrobiłam jej tym taką przyjemność, jak ona mi kilka lat temu paczką z włóczkami w kolorze tęczy.
Jeszcze bardziej jej się podobało, że napisałam „Bo potrzebujesz jakiegoś hobby” a ona ma tak jak ja: raczej za dużo zainteresowań i za mało czasu.

I tak sobie żyjemy tej wiosny.
Dzień dobry 😀

30. Przyszedł Deszcz i napadał

Za to wreszcie rankiem temperatura 5 stopni. I przestało wiać.
Byłam z Tosią o 4:30 na spacerze. Świtało, pachniało deszczem, pojedynczy ptaszek (jakiś ranny ptaszek) śpiewał.

Obudził mnie początek migreny. Czego się spodziewałam, bo bardzo zgrzeszyłam uczynkiem i zaniedbaniem.
Najpierw było zaniedbanie.
Nie wiem czy rozkojarzona byłam, czy co. Zatrzymałam się przecież wyjeżdżając z mojej podporządkowanej uliczki, na ulicą główną, którą chciałam przeciąć. PUSTO było! Droga prosta jak drut, bez żadnych ograniczeń w widoczności. Nic nie jechało! A potem nagle nie wiadomo skąd przed maską wyrósł mi czołg. Poderwałam nogę z gazu, ale na hamulec już jej nie zdążyłam opuścić. Przywaliłam.
Od razu mówię: nic się nikomu nie stało, Malutek ma poturbowany przedni zderzak, i odrapany lakier powyżej grilla. Czołgowi (potem się okazało, że to Volv o XC90) uszkodziłam błotnik nad tylnym kołem.
Facet wyskoczył do mnie z pytaniem:
– Nie widziałaś mnie? (odpowiedź: oczywiście że widziałam, ale pomyślałam, że tak nudno, może w coś przywalę – przyszła do mnie później, tak samo jak pytanie: a ty mnie?! Ja ciebie miałam z boku, ale ty mnie na wprost! jak szybko jechałeś?)
Ale refleksje przyszły później, bo byłam tak zszokowana, że kompletnie odebrało mi rozum.
Wymieniliśmy się danymi i każdy pojechał w swoją stronę.
No, ale telepke miałam cały dzień taką, że musiałam łyknąć ze dwie zielone tabletki.
A wieczorem nie mogłam zasnąć, a gdy zasnęłam to mnie wyrwało ze snu… Zjadłam 4 pralinki (odwykłam od takich „rarytasów” i odkryłam, że smakują chemią i wcale nie są dobre).
A wcześniej jadłam pomidorka. I kartofleki. To były te uczynki.

No i nad ranem mnie wybudziło. Ale wystarczył jeden ibuprofen i 1/2 trypka. A potem zasnęłam i obudziłam się przed ósmą. Oj, dawno tego nie było!

Zgłoszenie do ubezpieczyciela wysłane. Resztę załatwią urzędnicy.
Pewnie będę musiała pokryć jakieś ryzyko własne, oraz podniosą mi stawkę ubezpieczenia. To nie koniec świata, to tylko kasa.
Najbardziej mnie przeraża fakt, że ja tego samochodu nie widziałam. Dlaczego? Jechał szybko? Czy ja się zgapiłam?
I dlaczego on – mając mnie na wprost, widząc, że jestem na jego pasie nie zahamował?- a musiał mnie widzieć z daleka? Nie było słońca, nic go nie oślepiało. Nie było ruchu bo było bardzo wcześnie. Pewnie nikt mi na to nie odpowie…

29. Nadal zimno

Chodzę w zimowej kurtce, szalu i czapie. Kurtka wprawdzie lżejsza, ale czasem muszę wkładać pod nią drugą, puchową, zamiast swetra.
Nie byłoby tak zimno, ale wciąż wieje z północy.
Gdy wieczorem wiatr cichnie, to mimo 5stopni robi się całkiem przyjemnie.
Zaczynają kwitnąć magnolie i wiśnie. Oraz kwiatki różnej maści.
Tosia złapała jakiegoś wirusa i dostała biegunki. Sądząc po rozmazanych kupach w okolicy, nie ją jedną dopadło.
Na wszelki wypadek omijam więc psi wybieg, a znajomych psiarzy ostrzegam z daleka.
Tosia zaprzyjaźniła się z Fridolfem. Fridolf wygląda jak malatńczyk, może i nim jest (nie ogarniam naz ras po szwedzku). Pani Fridolfa jest nieco ode mnie młodsza i też ma problem z migrenami. Pieski się obwąchują, my się socjalizujemy. Ale teraz omijam ją łukiem.
Oczywiście byłyśmy u weterynarza. Dostała karmę dietetyczną, kilka konserw (no, nie za darmo) oraz jakieś paskudztwo w strzykawie, które musiałam jej wcisnąć do paszczy. No a wielka strzykawa + wielki pies + małe ręce = pomoc faceta. Zwlokłam chorego eMa z łóżka, przywiozłam do siebie i w pięć minut później było po zabiegu.
Popołudnie było spokojne, choć wieczorem wyciągnęła mnie z łóżka. Ale tylko raz.
Mało piła i się martwiłam że się odwodni. Wreszcie wymyśliłam sposób: kupiłam piesi z kurczaka i ugotowałam jej chudego rosołku z marchewką i ryżem (weterynarz Eva sugerowała dorsza i ryż, ale nie jestem pewna czy Tosia lubi dorsza, a kurczaka tak). Zjadła całą michę. Dziś dostanie drugą porcję.

Kwiecień się kończy. Wysłałam już prawie wszystkie deklaracje podatkowe. Zostały ostatnie ogony, które mają termin do połowy lub końca czerwca.
W sumie do 2 maja muszę wysłać jedną deklarację, ale nie wiem co zrobić.
Facet ma firmę w Polsce, rodzinę w Polsce, całe życie w Polsce. Wedle wszystkich znaków na niebie i ziemi jego centrum życia jest w Polsce. I tak to działało przez lata. Ale od kilku lat Szwecja uszczelnia system i się wzięła za takich ludzi. Musieli się porejestrować (co akurat dobrze, bo mają odrobinę kontroli nad gastarbeiterami) oraz otrzymali wymóg by nie przekraczać pobytu ponad 183dni w roku. I byłoby dobrze, gdyby nie to, że nigdzie nie ma napisane JAK obliczyć te 183 dni.
Czy tą są dni robocze czy kalendarzowe? Czy mają być ciągiem? Czy się sumują? W jakim okresie ma być owe 183dni czyli ile przerwy pomiędzy wyjazdem a kolejnym wjazdem trzeba by owe 183dni się zerowały? Nikt nie wie. Nękani pytaniami urzędnicy skarbowi odpowiadają każdy po swojemu.
Najbardziej logiczne wydaje się, że powinno to być pół na pół. Czyli jeśli tu się pracuje 14 dni, to potem powinno się tyle samo pracować w Polsce, by okres się zerował.
W kwietniu ubiegłego roku powiedziałam klientowi szczerze, że nie wiem jak to potraktować. Wpisałam do deklaracji przychód ze Szwecji i napisałam, że nie przekroczył owych 183dni, oraz, że kwotę opodatkował w Polsce.
W lipcu dostał decyzję, że ma zapłacić normalny podatek (co jest o tyle niesprawiedliwe, że facet nie ma szwedzkiego peselu więc np. nie dostanie tu emerytur a i ze świadczeniami lekarskimi ma problem, więc przynajmniej opłat socjalnych nie powinien tu płacić). W sierpniu się odwołaliśmy.
Do lutego była cisza. Napisaliśmy zapytanie co z naszą sprawą.
W marcu zażądali dokumentów. Wysłaliśmy.
W kwietniu kolejnych. Wysłaliśmy.
Jeszcze zechcieli oświadczenie o rezydencji podatkowej w roku 2022.
Urząd skarbowy wydał, ale od roku 2023. Więc prosimy o kolejny termin…
A tu znowu trzeba deklarować.
Uzgodniłam z facetem, że wyślemy pustą deklarację z opisem, że wszystkie podatki płacone są w Polsce.
I zobaczymy co dalej.
Trochę to dla mnie też nauka, bo będę wiedziała co w podobnych przypadkach robić.
A z drugiej strony. Klient w Polsce płaci ryczałt a tu musiałby zapłacić 50%… Fajnie, ale trochę niesprawiedliwie w stosunku do ludzi, którzy mają firmę zarejestrowaną w Szwecji.

Ale są sukcesy. Malutkie, ale są. Moja podopieczna kończy szkołę, kończy też praktyki i właśnie jej zaproponowano pracę. Na razie na godziny, w razie potrzeby – czyli odpowiednik polskiej śmieciówki, ale tu po pewnym czasie może liczyć na stałe zatrudnienie na etat w tej lub innej firmie. Bo będzie miała staż i referencje.
Bardzo jestem dumna z Ewy. Bo kiedy zaczęła pracę u mojego klienta, to nie umiała prawie nic. A teraz proszę: będzie specjalistą od wynagrodzeń co jest bardzo poszukiwaną specjalnością.
Takich ludzi to aż się chce wspierać i im pomagać.
Bo gdy się widzi jak coraz pewniej stają na własnych nogach i jak coraz lepiej radzą sobie w szwedzkiej rzeczywistości to aż skrzydła rosną.
Mam tu też takiego Marcina. Idzie jak burza, pracuje, uczy się języka, stara się sam ogarniać wszystko. A jeszcze niedawno pomagałam mu w rozmowie z szefową, bo szwedzki rozumiał piąte przez dziesiąte.
I tym optymistycznym akcentem zakończę plotki towarzyskie.

Dexter nadal dobry, ale muszę zrobić przerwę, bo zaczynam widzieć psychopatów dookoła.
Męczę jakąś historię miłosną na czytniku, ale nudna jest.
Czekając aż się coś zadzieje dobrnęłam do 86% więc muszę doczytać, co może potrwać długoooo, bo po 10 minutach zasypiam. takie to ekscytujące 😀

Cukier mniej więcej w normie. Jedzenie nadal mi nie smakuje.
Ale kawa 3in1 (dobra, wiem chemia i syf) jest słodka tak, że nie daje się pić, oraz ma smak metalu. A kiedyś była dobra choć… za mało słodka!
Tak samo jak galaretka z czarnej porzeczki, którą uwielbiałam do chleba i twarożku. Teraz aż mi jama ustana ścierpła.
Za to jabłka nabrały smaku. Szkoda tylko, że przez te modyfikacje skórka jabłka ma twardość i smak grubej folii. Obieram.
Migreny osłabły i są rzadziej! W tym tygodniu tylko jedna i to taka na pół tryptanu +1 ibuprofen.
Woda gazowana z sokiem z cytryny jest pyszna. Temu, kto wymyślił mocowane korki do butelek PET niech w piekle wyścielą łoże tymi mocowaniami.

28. Zimno

Zimno i zimno, nawet jak słonecznie. Ych… Tak by się chciało ciepła, żeby rozpiąć kurtkę, albo zmienić na wiosenną, zrzucić czapkę (wczoraj się ostrzygłam, to mogę), założyć lekkie buty.
A tu nie. Szalem się owijam, czapę noszę a czasem i rękawiczki. Kurtkę mam lżejszą, ale wciąż zimową a rankami wkładam pod nią drugą, bo marznę drepcząc za Tośką od drzewka do drzewka.
Ale widziałam pierwszą kwitnącą magnolię.

Wczoraj odkryłam, że odwyk od cukru daje efekty.
Ponieważ miałam migrenę to postanowiłam być dobra dla siebie i pozwoliłam posmarować chleb galaretką porzeczkową jak podkład pod twarożek.
Ostatnio w Lidlu nabyłam polski dżem z czarnej porzeczki, wczytałam się w skład, okazało się, że słodzony fruktozą, która nie jest najlepszym zamiennikiem cukru, bo silnie uzależnia, ale zawsze to lepsze niż normalny cukier lub stevia, która jest po prostu fuj.
No ale w lodówce pół słoika galaretki… ktoś to musi zjeść, nie? (Tak się tłumaczę).
Przystąpiłam do konsumpcji.
I wiecie co? Z trudem zjadłam te dwie kromki. To było tak słodkie, że aż mnie w gardle piekło. I wcale nie było dobre.
Po spożyciu wypiłam szklankę wody z octem jabłkowym, żeby zniwelować działanie cukru. Co też nie było zbyt smaczne.
Czyli jednak odwyk działa.

Kawa smakuje normalnie – czyli nie obrzydliwie.
Herbata… O tu jest problem. Bo herbata – mocna, z dużą ilością soku z cytryny oraz bardzo słodka – to mój wspomagacz migrenowy. Ale myślę sobie, że jak raz na jakiś pozwolę sobie na taką herbatę to świat się chyba nie zawali?

Natomiast nadal mam problem jedzeniem.
W weekend, rozbisurmianiona kilkoma dniami bez migreny, zjadłam jednego pomidora. Żeby on choć dobry był… Ale nie: nie miał smaku, ani zapachu… A na drugi dzień co? Migrena. Ten pomidor nie był tego wart.

Odczekałam dwa dni. I zrobiłam sobie babkę ziemniaczaną.
Nie dosoliłam, ale trochę celowo. Była więc taka sobie.
I co? Zgadza się: wieczorem franca zaczęła się dobijać do mojej głowy. Odpędziłam. Ale rano skorzystała z nieuwagi, wlazła nieproszona, rozsiadła się i powiedziała, że zostaje.

Jeszcze się łudzę, że może inna odmiana kartofelków nie będzie mi szkodzić? Ale obawiam się, że muszę pożegnać moje ulubione jedzenie: placki i babki ziemniaczane, pyzy, kopytka, sluśki kląskie, kartofelki młode, kartofelki pieczone, zupę z kartofelkami…
Adios pomidory, adios kartofelki.
Nawet Ela-dentystka stwierdziła, że bez pomidorka i kartofelka to właściwie mogę się sama owinąć w białe giezło i samodzielnie ułożyć w grobie. Bo można żyć, ale po co?

Jak ja mam do cholery ugotować krupnik bez kartofli?!
A z tyłu głowy szept: to kara za to, że jako dziecko nie lubiłaś kartofli.
Ale rozsądek podpowiada: twój organizm wiedział, że ci nie służą.

Ale, ale. Odzyskałam zęby. Więc w sobotę znowu upiekę czarny chleb.
Już się cieszę (sarkazm). Nie będzie wykrętu, że nie mam czym gryźć i dlatego jem miękki, biały chlebek…

Acha.
W lipcu jedziemy na Gotlandię.
EM, Tosia i ja. Już kupiliśmy domek i prom.

Tak, moja relacja z mężem jest o wiele lepsza, gdy prowadzimy życia niezależne. On pamięta o moich oponach, a ja o jego rachunkach lub kontaktach ze służbą zdrowia.
Dziwne, nie? Małżeństwo co mieszka oddzielnie.
Szwedzi mówią na to SERBO – (od separat boende) i nie widzą w tym nic dziwnego. Skoro tak jest lepiej, to jaki problem?

Oglądam serial Dexter. Dobry jest. Jak mnie znudzi Dexter to obejrzę Kradzież, ale chyba najpierw dokończę książkę, którą odłożyłam kilka tygodni temu, bo była zbyt mroczna, za dużo w niej było bezradności.

Zaczęłam czytać Szoguna, ale mnie zmęczył. Konwersja na ebooka jest skopana. Tekst leci ciurkiem, nie ma akapitów, rozdziały się zlewają w jedno, dialogi lecą bez myślników (czy to dywizy są?) ale czasem z.
Odłożyłam. Może wrócę, może nie.
Wcześniej przeczytałam Problem Trzech Ciał, ale też mnie nie zachwyciła. Jak dla mnie za dużo teorii fizyki, która dla laika jest po prostu niezrozumiała. A film z kolei wydaje się być luźną interpretacją powieści. Poczekam, aż książka mi lekko wyparuje z głowy i wtedy obejrzę film.

Za to bardzo mi się podobała książka Emmy Donoghue „Wpływ gwiazd”. Irlandia, czas szalejącej hiszpanki… Oj dobre to było. Tak samo jak „Cudowne lata” Valerie Perrin oraz „Noc szpilek”Santiago Roncagliolo.
W słuchawkach wciąż „Czarodziejska Góra” Tomasza Manna. Wolno idzie, bo słucham tylko do zaśnięcia. A zasypia się przy tym jeszcze lepiej niż przy Jasienicy 😀

A co wy czytacie/oglądacie?



27. Sobota

Nie ma mnie, bo nie ma o czym pisać za bardzo.

Śniegi stopniały, wiosna przyszła, ale kapryśna z niej dama i dość chłodna w obejściu.
No ale mewy wrzeszczą, kwitną różne drobne kwiatki, pąki na drzewach coraz większe, a na niektórych już pojawiają się małe listki.

Tylko Tosia jakby słabnie.
Najpierw przestała protestować przed powrotem do samochodu.
Wczoraj, gdy lało, ale mimo to wyszłam z nią na spacer, pokręciła się, siknęła i pociągnęła mnie do domu.
Potem, gdy przestało padać poszłyśmy na normalny spacer i nie protestowała, ale też bez oporu poszła do domu.
Dziś rano spacerowała normalnie przez 20minut, a potem pociągnęła do domu i bardzo się jej nie podobało, że minęłam dom i poszłam dalej (po kosz na psie kupy był kawałek dalej).
Ale w domu zachowuje się normalnie. je, przytula się, kota gania…
W maju mamy kontrolę tarczycy u weterynarza to zobaczymy co jest.

Pracuję. Dużo, ale spokojniej niż rok temu. Powoli ubywa z listy…
Ale w środku niepokój.
Jeden klient na zwolnieniu po poważnej kontuzji.
Inna klientka też na zwolnieniu. Jedna z moich ulubionych. Młoda dziewczyna, ogarnięta. Okazało się, że od jesieni walczy z depresją, wypaleniem, stanami lękowymi.
Jeszcze inny klient planuje w tym roku powrót do Polski.
A jeszcze innemu padł największy zleceniodawca i teraz sam walczy o przetrwanie.
A nowych klientów brak.
Zamówiłam nowe wizytówki, porozkładam w polskich sklepach…
Nie jestem dobra w reklamie, niestety.

Poza tym zauważyłam, że szwedzkie dżdżownice są chudsze niż polskie :D.

Odkryłam przyczynę mojego zmiennego apetytu.
W dni kiedy używam tryptanu na migrenę – nie mogę jeść. W dni kiedy nie używam – nie mogę się najeść.
Oraz, że nocny, punktowy ból głowy nie nęka gdy wykonuję zalecane ćwiczenia co najmniej raz dziennie.

Jedzenie jest nadal problemem.
Teraz większym nawet bo posypało mi się uzębienie… Chodzę szczerbata i uśmiecham się półgębkiem. Gryźć nie mogę.
Mam nadzieję, że moja Ela dentystka zaprosi mnie do siebie w nadchodzącym tygodniu i wreszcie będzie lepiej.

Malutek przeszedł przegląd. Mechanik potwierdził to, co mówił Jacek mechanik: 6 letni Hyundai to dobre auto. Myślałam o zmianie na młodszy model, ale rynek zgłupiał. Odsetki wzrosły do 10% w skali rocznej ( a było około 4%). Poza tym handlarze zaniżają cenę skupu bo nie wiedzą czy sprzedadzą…
No, a skoro Malutek sprawny i nic mu nie jest… to po co zmieniać?
Oczywiście fajnie byłoby mieć samochód nie czarny, z czujnikiem parkowania i tempomatem. Ale może naprawdę lepiej poczekac. Czas taki niestabilny.

Dziś wreszcie zmieniamy opony na letnie.

I muszę zrobić jakieś zakupy bo w lodówce znowu hula wiatr.





26. Siurpryza

Święta minęły spokojnie.
Było ponad 10stopni, bezwietrznie i słonecznie. Przynajmniej w sobotę. W niedzielę zaczęło wiać i niebo zaczęło się smużyć.
Ale w poniedziałek, w Prima Aprilis było jeszcze znośnie.
Okazało się, że żarcik się nieco spóźnił… ale nie minął.
Wczoraj obudziłam się w mroku. Ki czort? Wcześnie? Chyba nie, bo czułam się wyspana. Na zegarze była prawie 6:30! Wyjrzałam przez okno. A tam pada śnieg. Sądząc po samochodach pada już od jakiegoś czasu. I raczej określenie „pada” nie jest właściwe. Bo pada się z góry w dół. A tu śnieg padał poziomo.
12 godzin oraz dwa spacery z Tośka później ten biały syf śnieg nadal sobie beztrosko fruwał.
A dziś rano taki oto mamy krajobraz:

Taki sobie żarcik nam zrobili ci z na górze.
Żarcik jest tym bardziej nieśmieszny bowiem szwedzkie przepisy ruchu drogowego mówią, że do 31 marca obowiązkowa jest jazda na oponach zimowych. No więc wszyscy masowo pozmieniali opony na letnie.
Na szczęście ja doczytałam drugą część przepisu, która mówi, że do 15 kwietnia MOŻNA jeździć na oponach zimowych i w związku z tym postanowiliśmy z eM, że opony zmienimy dopiero w nadchodzący weekend.
Jest jeszcze dalsza cześć przepisu, która mówi, że jeśli wciąż panują warunki zimowe to można używać opon zimowych nawet po 15 kwietnia.
I oto teraz, gdy szłam z Tośką widziałam jak na przewężeniu jezdni zatrzymał się samochód (stare volvo V70), żeby przepuścić tego z drugiej strony i utknął. Bo jezdnia oblodzona. A on na letnich.
Za kierownicą pan, obok niego młode dziewczę. Dziewczę wysiadło i próbowało popchnąć. Ale volvo ma wagę, a dziewczyna miała na nogach eleganckie półbuty … Gdybym nie miała Tośki to bym nawet zaproponowała pomoc, ale z Tośką na sznurku to nie byłaby dobra idea.
To nie jest śmieszne, wcale a wcale.
Było ładnie, wszystko kwitło, a tu bum.
A my dziś mamy wizytę w Goteborgu. Jutro Misia z Melem wracają z Bułgarii, tymczasem znowu prognozują śnieg!
A na weekend +10.

Tak że tak.

Upiekłam chlebek znowu. Teraz prócz słonecznika dałam kilka rodzynek. Taki świeży jest pyszny… Tylko trochę masła i nic nie trzeba więcej.

I zdradzę tajemnicę: od sześciu dni nie miałam w nocy bólu głowy. Ale ciiiii…. nie mówimy o tym głośno, bo jak głowa usłyszy to jeszcze zechce pokazać na co ją stać…

25.

No.
Wreszcie udało mi się upiec chleb … całkiem dobry.

Pierwszy nie wyrósł bo miał za zimno.
Drugi wyrósł ale był lekko zakalcowaty i za mocno spieczony.
Ten jest trzeci.
Nie sądziłam, że pieczenie chleba jest takie proste.
Przepis dostałam od Litwinki wraz zakwasem. Teraz tylko go dokarmiam i używam raz w tygodniu.
Pierwsze dwa chleby były z mieszanki pełnoziarnistej mąki żytniej oraz orkiszowej także pełnoziarnistej.
Wczoraj dałam zwykłą pszenną, bo … chciałam jakiejś odmiany, żeby się nie czuć jak skazaniec bo tylko”czarny chleb i czarna kawa”… ;).
Dałam też więcej wody. I przez pomyłkę piekłam chleb w niższej temperaturze.

Ogólnie przyrządzanie posiłków w moim wypadku to niezła ekwilibrystyka.
Bo tak:
Pomidory, sery i ziemniaki wywołują migreny w ciągu 12 godzin od spożycia. Podejrzewam też o to ryby.
Mięso i jego przetwory powodują zgagę, wzdęcia, oraz ociężałość fizyczną.
Mleko krowie powoduje ból brzucha.
Twarożki, serki – na dłuższą metę dają atopowe zapalenie skóry + zgagę.
Mąki i kluski, ryże – wiadomo: węglowodany.
Owoce morza – nie wezmę do ust.
Kurczaka zjem choć z pewnym obrzydzeniem…
Co zostaje?
Sałaty, kapusty i kapuściane, marchewka, jabłka i cytrusy. Oraz strączkowe…
I tak codziennie lawiruję pomiędzy tym co mogę, a tym co lubię.
Muszę pilnować zapasu sałaty, bo jak nie ma co, to choć tę sałatę skropię cytryną i olejem rzepakowym i zjem przed makaronem z czosnkiem i masłem.

Ale ranny cukier, na czczo po 12 godz od ostatniego posiłku jest poniżej 5,8 mmol – w Szwecji mówią, że norma od 4,2 do 6 mmol.
Choć tyle.
——-
Wiosna przyszła. Kapryśna, jak to w marcu. Wczoraj byliśmy z Tosią w polskim sklepie, a potem pojechaliśmy na Hunneberg, żeby psa przegonić (i mnie też).
30 minut spaceru szybkim marszem.
Tośkę te spacery chyba nudzą, bo nawet specjalnie nie protestuje przed powrotem do samochodu. (Mnie też nudzą okropnie). Ale może ją też i męczą. Nie zapominajmy, że to staruszka: 9 lat u berneńczyka to coś jak 90+ u człowieka.
W mieście nie można jej do domu zaciągnąć, a jak pozwalam jej wybierać trasę to ciągnie byle jak najdalej od domu.
Pozwalam jej witać się z każdym psem, który ma na to ochotę (a człowiek nie zabrania). Do ludzi stała się Tosia bardzo ostrożna. Od niektórych wręcz się chowa za moje nogi. Z pieskami też bywa różnie. Te mniejsze od niej są okej. Te podobne gabarytowo – różnie. Te większe – absolutnie nie.
Mówiłam, że w głębi duszy Tosia jest yorkiem 😀

A za chwilę jadę do klienta i czort wie ile czasu mi tam zejdzie.
Ciekawe czy pies się da eMowi wyciągnąć z domu…