93.

Za tydzień przyjeżdża Pan W. Zaraz, naszym wspólnym zwyczajem, przejdziemy na odliczanie godzinowe. Będzie u mnie całe 13 dni.
Tosia pójdzie do byłego męża, Basil do Heleny, bo W przyjeżdża z Dorką, oczywiście. To jest pies, którego nikomu nie można powierzyć.
EM przygarnia Tosię nawet na cały okres pobytu moich gości, gdyż jego gościni odwołała wizytę pod pretekstem komplikacji zawodowych. Nie wiem czy czy dobrze zgaduję przyczynę, ale to się okaże.
Ja byłemu życzę dobrze choć wiem, że ma sporo za uszami i jeśli tego nie przerobi to większość fajnych babek będzie od niego uciekała. A jednym z jego problemów jest zafiksowanie się na Fryzjerce. Kobiety pewnie to wyczuwają, bo nie da się nie zauważyć, że facet myśli o innej. Nawet próbowałam mu to podpowiedzieć, ale gorliwie zaprzeczył, że nie, nie, oni są tylko przyjaciółmi. No, jak tam sobie chce.
Troszkę mi go szkoda i to mnie cieszy. Bo nie chcę odczuwać triumfalnej satysfakcji „a dobrze ci tak, gn… gnomie”. Brak tych odczuć jest dla mnie wskaźnikiem, że poszłam dalej.
Oczywiście to, że poszłam dalej, jest po części zasługą Pana W. Nie tylko tego, że go spotkałam, ale także tego jak mnie traktuje. A traktuje z nieustającym szacunkiem i uwagą. On mnie widzi. I słucha. I okazuje, jak bardzo jestem dla niego ważna. Nie zawsze muszą to być wielkie słowa, wyznania, choć te też czasem padają. Mam nadzieję, że ja jemu również to daję.
Ola – terapeutka też swoje zrobiła. Pomogła mi bardzo, ale już od kilku sesji czułam, że „dalej pójdę sama”. I w minionym tygodniu się pożegnałyśmy. Polubiłam ją serdecznie, ciekawi mnie jako osoba, chciałabym mieć w niej koleżankę. Może za jakiś czas…?
Będziemy się pewnie spotykać i mijać na różnych facebookowych stronach, fizycznie dzieli nas spora odległość, bo ona na wschodzie, a ja na zachodzie. Ale udzielamy się obie na grupach polonijnych, na grupie stowarzyszenia Polek w Szwecji, więc przyjście z relacji służbowej na prywatną nie jest tak całkiem niemożliwe.
Pracowo nadal jestem zarobiona, ale każdego dnia popycham wózek do przodu i się wykopuję.
Póki co, podjęłam decyzję o zamknięciu listy klientów. Jeśli nikt się nie wykruszy – nie będę brała więcej roboty, bo już nie ogarniam umysłowo. 43 klientów to nie w kij dmuchał. Planuję też wprowadzanie zmian. Np. przejście na system abonamentowy czyli stałą, równą opłatę miesięczną – chodzi o wyrównanie płynności finansowej. Bo teraz jest dwa miesiące ledwo-ledwo, a potem na trzeci dużo i bum!
Tylko z tym wiąże się pewien problem: w chwili spadku formy, to właśnie konieczność zarobienia zmusza mnie do wzięcia się do pracy. Jeśli będę dostawała płacę niezależnie od wykonanej pracy, istnieje ryzyko rozleniwienia i zaniedbań. Ale może choć dla części klientów?

Rozmyślam.
Za oknem leje albo wieje. Ciemno. Listopadzień trwa. Podobno w Sztokholmie zanotowano najmniejszą ilość słońca od lat 30tych XXw. Ale podobno idzie zmiana. Ma być więcej słońca i niższe temperatury.
Oby tylko nie wiało i nie było głoledzi jak W będzie do mnie jechał.

Dziś gotuję kapustę – na bigos oraz na farsz do pierogów.
A wy? Co robicie?


92.

Dziś po południu sensor dokona żywota.
To były pouczające dwa tygodnie. Rzeczywiście odkryłam związek cukru z migreną. Ale nie chodziło o spadek, a o wysoki poziom. W głowie zaczyna wyć i pulsować – a na aplikacji widzę Mount Everest czyli ponad 12mmol. Wynik ponad 12mmol osiągnęłam za sprawą pierniczków z opłatkiem. Mówię wam: LIDL to ZUO! Wchodzi człowiek spokojnie po jogurt a „te rzeczy” nie wiadomo kiedy same się pchają do koszyka. Ica jest jednak mniej niebezpieczna… Szwedzkie łakocie aż tak nie kuszą, poza tym stoją dyskretnie z boku i łatwo omijać tę alejkę…
Ale ja nie o tym.
Odkryłam, że nawet czekolada mleczna (w rozsądnej ilości) nie robi skoku cukru. Za to zwykła, biała buła, nawet z dużą ilością mięsa, warzyw i tłuszczu -tak. Jabłko jest spoko, przechodzi prawie niezauważalnie, za to mandarynka już nie. Banan wywala cukier, ale połączony z czekoladą 55% – o wiele mniej. Makaron w zupie pomidorowej – podnosi mocno. Makaron w sosie pomidorowym z dodatkiem mozzarelli – podnosi, ale mniej drastycznie.
Kawa z mlekiem migdałowym z dodatkiem cukru – cukier skacze. Mleko tej samej firmy ale bez cukru – zero reakcji.
Schaboszczak w panierce z kartofelkami i buraczkami w śmietanie – Mount Everest. Kartofelki pieczone z brokułem, kalafiorem, fasolką szparagową i mozzarellą – też skok, ale mniejszy.
Największy zawód: mąka orkiszowa pełnoziarnista. Omlet z dwóch jaj + mąka w/w + jogurt=skok, umiarkowany, ale jednak.
Ciasteczka z mąki migdałowej i ciecierzycowej z orzechami i kawałkami gorzkiej czekolady – małe drgnienie zaledwie.
Bigos z gotowanymi kartofelkami – skok duży.
Spacer z psem 20-30min- nic nie robi. Spacer bez psa do 15 minut też nie.


To były naprawdę pouczające dwa tygodnie. Mimo to nadal twierdzę, że aplikacja działa kiepsko. Np. ma opóźnienie w podawaniu wyniku, co wszyscy wiedzą. Ale nie wiadomo jakie to opóźnienie. 5? 10minut?
Krzywa też jest mało precyzyjna. I czas i poziom cukru pokazuje interwałowo – może z punktu widzenia medycznego to jest okej. Ale z punktu widzenia poznawczego – kiepsko.
Ale samo śledzenie krzywej działało dyscyplinująco. Na mnie w każdym razie. No, nie ukrywam, że w tle mam jeszcze osobistego cerbera, który nie przyjmuje odpowiedzi „eee, nie patrzyłam”. Bo wtedy odpowiada spokojnie: „to teraz spójrz, ja poczekam”. Że też mam tę okropną przypadłość, że za chińskiego boga nie umiem kłamać. No nie umiem! Choćbym nie wiem jak próbowała, układała sobie odpowiedzi, to i tak powiem prawdę. A potem Cerber ma używanie: zrzędzi, poucza, straszy, terroryzuje i w ogóle „robi ryja”. Chwilami miałam pomysły, że aplikacja powinna mieć opcję dzielenia się z co najmniej jedną osobą. Po namyśle stwierdziłam, że dobrze, że nie ma… He He…
Jak spłacę prezenty świąteczne, to znowu sobie kupię taką zabawkę. I będę dalej obserwować.
A poza tym to u mnie jest jak w piosence Stanisława Klawe „Kiedym stawił się…”
Tylko on budował socjalizm.
A ja pracuję, żeby miec na życie, ale nie mam czasu, żeby żyć :D.

A za14 dni Pan W, zwany też Cerberem, Jęczybułą, Starym Zrzędą, Sknerusem i innymi miłosnymi wyrazami, za 14 dni Pan W wsiada na prom… Więc nie namawiajcie mnie na serial Heweliusz.

91. Coraz bliżej święta

a ja nadal nie wyrabiam na zakrętach. Dni tylko przelatują ze świstem.
Ale wyłażę z zaległości, powoli, ale do przodu. Byle do maja …
Znowu dodałam mebli i ycvh… No, nie podoba mi się.
Tym razem poszerzyłam łóżko.
Bo tak się składa, że wizyta Pana W nałoży się na pobyt Zuzki. Zuzka będzie u mnie przez prawie cały styczeń, bo jej mama jedzie do RPA.
Umieram ze strachu, ale staram się nie ostrzegać, nie przestrzegać, uwierzyć że i Misia i Mel mają dużo zdrowego rozsądku i doświadczenia więc dadzą sobie radę. Zamiast tego staram się skupiac na radości, że Zuzu będzie u mnie częściej bo ostatnio widuję ją tylko w przelocie. Ale za to gdy się spotykamy to widzę jak biegnie do mnie z radością i z radością się przytula. Jak wtedy, gdy była taka maleńka… Teraz jest już mojego wzrostu. Szesnastka za pół roku…
Udała się Misi robota, przynajmniej jak dotąd. Zuzu jest odpowiedzialna, rozsądna, poukładana. Wie co ważne, ma swoje cele w życiu.
Mówię do mojej terapeutki, że to pierwsza zdrowa osoba w mojej rodzinie. Oby tak zostało.
A właśnie… Terapia… Już miałam zakończyć, już myślałam „jest okej, radzę sobie” i nagle Pan W jakimś cudem coś uruchomił i aż się popłakałam na spacerze z Tosią. Ciemności mają jednak swoje zalety.
Wreszcie zrozumiałam… a może poczułam, co mnie szarpało tak wiosną.
Żal nad sobą i bezsensownie straconymi latami, złość do rodziców, bo wiele w tym ich „zasługi”, poczucie krzywdy w stosunku do byłego…
Na szczęście nie trwało to długo, zeszło wraz ze łzami i terapią.
Idę dalej.
Chyba już wybaczyłam byłemu. Ale najważniejsze, że wybaczyłam sobie. Teraz zamiast się kopać „czemu byłaś taką idiotką?!” myślę „biedna, skąd miałaś wiedzieć? Na szczęście to już za tobą”.
Dużo zmienił ten rok. Oj dużo.

Sensor działa, ale szczerze mówiąc, aplikacja jest kiepska. Nie daje się odczytać dokładnej wartości na wykresie tylko taką przybliżoną w zakresie od 3 do 9mmol. Nie daje zobaczyć dokładnego czasu, tylko też tak od godz 9 do 12. Nie daje sobie zmienić języka, jest tylko po angielsku. A sygnał o zbyt niskim cukrze nie dość, że cichy, to pojawia się dopiero gdy zaczyna telepać. Dzięki, ale wtedy to już sama wiem… Jak się do tego doda falstart przy pierwszym sensorze…
Nie, nie polecam sensora firmy Abbot.
Jak się odkopię finansowo to sprawię sobie kolejny, ale innej firmy.


90

Sensor przyszedł tuż przed moim wyjazdem do Pl. Wpakowałam do plecaczka żeby mi go Pan W założył.
Założył a jakże… Tyle, że sensor nie podjął pracy. Najpierw pokłócił się z moim telefonem Samsung Galaxy S22. Ostatecznie zgodził się z Huawei Pro30. Potem coś rozkmniał przez kilka godzin a w końcu wyświetlił komunikat, że ze względów bezpieczeństwa zakończył pracę i mam spadać na drzewo wymienić.
Zirytowało mnie to, bo 900kr to dla mnie dużo za dużo żeby sobie ot tak, wyrzucać… Poszłam do radę do wujka googla i dowiedziałam się, że to częsty przypadek, że należy złożyć reklamację i firma wymieni bez dyskusji.
Odłożyłam to do powrotu, bo podejrzewałam, że nie da się tego załatwić pisemnie… i słusznie. Okazało się, numer seryjny, wymagany w formularzu nie wchodzi. Nie i już. Zadzwoniłam więc i dowiedziałam się, że znak na początku numeru to nie literka O lecz cyferka 0. Nie wpadłam na to.
Pogadałam z miłym panem, odpowiedziałam na osobiste pytania typu pesel czy adres e-mail. Pan potwierdził, że owszem samsungi takie jak mój często się kłócą z ich sensorami (ciekawe co ma zrobić człowiek, który nie ma innej alternatywy? wymienić telefon?) ale koniec końców powiedział, że wyślą mi nowy.
No to czekam…
Ale powiem szczerze, że po takim początku, nie kontynuowałabym już tej relacji. Rozumiem, że zawsze się może trafić model wadliwy, ale cała reszta wygląda na celowe działanie firmy, żeby mniej wytrwałych zniechęcić. Aplikacja wyłącznie w języku angielskim, brak komunikatu, że sensor ma błąd i żeby się skontaktować z dostawcą, a na koniec to ZERO na początku numeru seryjnego – jakby ktoś specjalnie chciał utrudnić wysyłanie formularza.
Tymczasem cukier poranny zaczął wracać do normy, choć poza bateriami w glukometrze nic więcej nie zmieniłam.
No, nie…zaraz, zmieniłam. Biorę zdecydowanie mniej leków na ból głowy. Łykam zalecone przez poradnię migrenową leki i nagle bóle głowy przestały się pojawiać każdego dnia. Jeszcze ze dwa-trzy tygodnie temu miałam pojedyncze dni bez bólu, teraz mam pojedyncze – z bólem. Matko jakie to piękne kłaść się do łóżka bez lęku jak bardzo mnie będzie bolało jak wstanę…
Dodatkowym bonusem jest praca jelit. Raniutko, tuż po pierwszej kawie, idę do toalety, robię co trzeba i spokój na cały dzień. Okazuje się, że niedobory magnezu mogą zakłócać pracę układu wydalniczego. No proszę… a ja się dziwiłam czemu siemię lniane nie działa, ani sałaty, ani inne takie. Myślałam: może moje jelita zwolniły na starość.
Tak więc idzie ku lepszemu. Przynajmniej w kwestii zdrowia.
Śnieg i mróz, które napadły mieścinę na początku tygodnia raczyły odpuścić. Teraz jest +3 i chyba deszczy.
Nie jestem pewna, czy nie wolałam jednak tego lekkiego mrozu. Słońce było i przez około dwie godziny dziennie można było pracować bez włączonego światła. No i mogłam wyciągnąć moje ulubione buty zimowe. Te z gwoździami. Ulubione bo są miękkie, leciutkie i ciepłe. Gwoździe mają w bonusie. Szczerze mówiąc mam chęć kupić drugi taki model tylko bez gwoździ, ale na razie wybijam to sobie z głowy. Finanse mi szwankują. A tu święta za pasem, ych.
No i Pan W przyjeżdża. Miałam ja jechać do niego, ale skoro on chce i może to mu pozwalam – 10-15 godzin w drodze – niech doceni, że się tak tułam co 4-6 tygodni by spędzić z nim dwa-trzy dni. Może będzie mnie bardziej kochał?
Z robotą jestem w tyle, a tu rodzina ciągle coś.
Eks miał problem z autem, trzeba było dwa razy pojechać do serwisu, który ma 100km od domu (nie pytajcie, głupota przy zakupie, wrąbał się w kontrakt na dwa lata i nie może wycofać).
Tośka ma zapalenie ucha i nie wiem czy domowe sposoby w końcu pomogą.
Misia pojechała do Malagi, w związku z tym trzeba zaglądać do kota i Zuzu.
Nie wyrabiam na zakrętach.

89.

Wysiadłam z pociągu i się zdziwiłam, bo nie padało. Był późny piątkowy wieczór, a może nawet już noc. Ludzie pospiesznie wysiadali, inni wsiadali. Ktoś coś zawołał, zaszczekał pies. Wysiadający odchodzili w głąb peronu i znikali w ciemnościach.
Rozglądałam się, usiłując w tym tłumie wypatrzeć znajomą sylwetkę. Złowiłam wzrok jakiegoś mężczyzny, zatrzymałam na nim, ale nie, to przecież nie te oczy. I nagle w pole mojego widzenia wszedł on. Smukła sylwetka, spokojny chód, uśmiech na ustach i w oczach. Stanął przede mną i zapytał:
– Kochanie, czy przyjmiesz ode mnie …
Niczym iluzjonista, nie wiadomo skąd, wydobył niewielkie pudełeczko i zaczął je otwierać lekko drżącą dłonią.
I nagle nie było już ludzi wokół nas, ucichł świat, otoczyła nas jakaś dziwna bańka.
Nie powstrzymałam okrzyku zaskoczenia. I radości. Radości podwójnej. Bo on. Bo to pudełko. A raczej jego zawartość. To było zaskoczenie, ale gdzieś, w głębi duszy, wiedziałam, że mogę się tego spodziewać. To była to odpowiedź na moje pragnienie, na tęsknotę od tak dawna noszoną w głębi serca.
Stał przede mną, z nieśmiałym uśmiechem szukając odpowiedzi na mojej twarzy. A między nami, w białym prostokącie pudełka leżała NADZIEJA…

cdn…

88.

Jak ja nienawidzę tych rozliczeń kwartalnych, a większość moich klientów tak ma. Kogo mogę namawiam na miesięczne… W teorii mogliby mi wysyłać dokumenty co miesiąc, w teorii nawet mają zamiar to robić… Jak do tego dodamy moją zdolność do prokarstynacji, moje zjazdy różne oraz wyjazdy i wszelkie sprawy nieoczekiwane – to kończy się tak, że w miesiącu w którym wypada złożyć raporty mam dwa tygodnie wycięte z życiorysu. I stres bo jakbym się nie sprężała to wszystkiego zrobić nie zdołam na czas.
Znów sobie obiecuję, że to ostatni raz, że się sama zbiorę w kupę oraz, że pogonię ociągalskich…

Jutro ostatni dzień, dzis już wymiękam i nie dam rady siedzieć do 19. Trudno. Jakoś to będzie.

Odliczam godziny do spotkania, to już taka nasza tradycja…
Jesli ktoś ma zamiar 14 listopada być w Koszalinie to uprzedzam, że będzie lało. Musi, bo leje za każdym razem gdy się tam spotykamy. Też nasza tradycja.
Odkryłam portal Sellpy – coś jak Vinted – i kupiłam dwie cudowne, białe bluzki. Niestety jedna jest o co najmniej dwa rozmiary za mała, a szkoda, bo cudna. Druga też cudna i o dziwo- dobra i biuście i w ramionach.
Do opery wybieram się w klasyce czyli czarne spodnie garniturowe + owa biała bluzka (gładka, prosta, z rozkloszowanymi mankietami) i może czarny żakiet. A może bez, zobaczę.
Pan W pewnie wystąpi w garniturze.
Jak mi się w tym gajerku pokazał po raz pierwszy, to zaniemówiłam.
Ja wiedziałam, że to całkiem ładny chłopak, ale żeby aż tak?!
Jest cholernik szczupły i ma długie nogi. Tacy to we wszystkim dobrze wyglądają.

Sensor jeszcze nie przyszedł… Ciekawe czy mogę go przewieźć przez granicę w bagażu podręcznym? Pan W by mi założył – inżynier to chyba będzie umiał, nie? Potrafi o żeglarstwie gadać po angielsku to i instrukcję sensora chyba rozkmini?

Za oknami listopad na dobre: światło potrzebne przez cały dzień, słońca ani ani… a w powietrzu ni to jeszcze mgła, ni to już deszczyk…

Futrzaki dobrze, tfu tfu…

87.

Pan W zwany Piłą tak mi wiercił dziurę w brzuchu, że w końcu uległam i wczoraj kupiłam sobie sensor do pomiaru cukru. I żeby nie było: on już klikał w swoja klawiaturę, żeby mi to kupić za własne pieniądze. No to wiadomo, że nie mogłam pozwolić.
Bo dzieje się coś dziwnego.
W piątek cały dzień byłam całkiem bez węglowodanów. Glukometr pokazywał całkiem rozsądne wartości. Wieczorem, dwie godziny po sałatce z majonezem,jajkiem, pomidorem, sałatą, szczypiorem i ogórkiem kiszonym , było 5,9 mmol (czyli jakieś 106,2). A rano, na czczo -7mmol (126!). Skąd? Dlaczego?
I tak walczę już od jakiegoś czasu.
Dziś jest to samo, tylko wczoraj w dzień były dwa małe kartofelki ale z mięsem i wielką michą surówki z sałaty, ogórka i szczypioru. A po kolacji garść orzechów i kilka kawałeczków kandyzowanych owoców (naprawdę, mniej niż łyżeczka do herbaty). Dwie godziny później 5,8 a rano: ponad 7.
Wizja różnych konsekwencji zagląda mi w oczy: dializy, odcięcie nogi i nie chcę wiedzieć co jeszcze…
Dobrze, kupiłam sensor na dwa tygodnie i zobaczę jak to działa. Może coś wyłapię, może się czegoś nauczę. Choć Pan W zrzędzi, że zwlekam z kontaktem z lekarzem.
Ale problem w tym, że ja się w sumie dobrze czuję. Rzadko kiedy miewam napady śpiączki lub telepkę. Tylko głowa, mimo magnezu i tego drugiego – nie odpuszcza.
Teraz mam bardzo stresujący czas, bo do dwunastego raporty kwartalne. I już wiem, że nie ma takiej opcji: nie zdążę ze wszystkim, znowu puszczę z zerami, a potem skoryguję. Potem to znaczy po powrocie z Polski. Mam problem z zasypianiem, kończy się dwiema ziołowymi zazwyczaj, ale wczoraj potrzebny był jeszcze jeden odcinek Gilmorek nim zasnęłam o 24: 30.
Miałam też stresującą dyskusję z klientem. I tu mam temat do przepracowania: chciałabym potrafić nie unosić się, nie tracić głowy, nie poddawać emocjom i zachować kamienny spokój. Bo później czuję się winna, że wybuchłam, jest mi wstyd i usiłuję załagodzić. Po co łagodzić jak można by było nie eskalować?
Tosia ma znowu infekcję w uchu, wczoraj było czyszczenie, aż mruczała przy tym i dociskała głowę do mojej ręki. Dziś już lepiej, ale znowu wpuściłam krople a potem wyczyszczę.
A Basil się bije. Drań jeden. Przychodzi rano „na kawkę”. Czyli ja piję kawę a on leży na mojej lewej ręce i domaga się głaskania. Jak przestaję- najpierw trąca mnie łapą w brodę, a jak to nie przynosi efektu, lub gdy mu tę łapę przytrzymuję to zaczynam walić ogonem i łapie moją rękę pazurami i wbija zęby. Na takie dictum ja łapię go za kark, podnoszę drugą ręką i wyrzucam na kanapę. Ale kilka razy wrócił i ugryzł mnie z ramię, od tyłu!
Ale w pozostałych chwilach nadal jest kochanym kotkiem. Tylko wieczorami urządza galopady, przesmykując tuż przed psim nosem… Tośka się zrywa, a on już siedzi na szafie i patrzy na nią z góry w każdym znaczeniu tego stwierdzenia.
No i w nocy muszę przed nim zamykać sypialnię, bo lata, wyje i drze pazurami fotel – a doskonale wie, że mnie to uruchamia natychmiast.
I tak sobie żyjemy.

86.

Umówiłam się z byłym mężem, że pojedziemy razem do polskiego sklepu. Tym razem moim samochodem, tuż po pracy eMa.
Podjechałam około 15:25. Wysłałam z samochodu fotkę panu W. Ot tak, żeby go ucieszyć*.
Pan W odrabiał zaległe godziny, więc jeszcze był w pracy. eM wsiadł do samochodu, odpaliłam silnik… i wtedy zadzwonił pan W. Odebrałam odruchowo na głośnik, on zaczął coś mówić, przełączyłam na słuchawkę, coś mi uciekło, dosłyszałam tylko, że pyta czy będę o 19 i żebym dała znać. Potwierdziłam, rozłączyłam się.

W drodze do Lilla Edet eM gadał o swoim życiu uczuciowo-towarzyskim, udzielał mi lekcji jazdy czyli jak zawsze ale mniej toksycznie.
Wróciłam do domu zgodnie z obietnicą. Zameldowałam się. Pan W napisał, że zadzwoni…
Ale minęła godz 19. Potem 20 a tu nic… O 20:30 wysłałam wiadomość „Daj mi tylko znać czy wszystko w porządku”.
Siedziałam sobie spokojnie i robiłam na drutach. Tylko Tośka zaczęła dyszeć. I się krzątać niespokojnie. I zaglądać mi w oczy. Pomyślałam, że może chce wyjść. Choć z tyłu głowy miałam, że ona się pewnie niepokoi brakiem telefonu od pana W.
– Spokojnie – powiedziałam do niej – Pewnie synek wpadł i się zagadali. Nic złego się nie dzieje.
Założyłam buty i bluzę…i wtedy zadzwonił pan W.
– Przepraszam, ale synek wpadł i się zagadaliśmy. Ale dlaczego ty jesteś w bluzie???
– Tośka się denerwowała, to pomyślałam, że chce na dwór.
Wróciłam na kanapę. Tosia za mną. Ułożyła się, westchnęła i znieruchomiała.
Przypomniał mi się ten jego dziwny telefon gdy wyjeżdżałam.
– Chyba coś nie dosłyszałam, albo źle zrozumiałam..? O co chodziło?
– O nic. Po prostu chciałem zaznaczyć swoja obecność
Zaczęłam się śmiać.
– Obsikałeś teren?! To znaczy, że dobrze zrozumiałam..!
Wprawił mnie w doskonały humor.

I tak to między nami jest: nie udajemy niczego. Jesteśmy ze sobą szczerzy. I mówimy ze sobą o wszystkim, co nam przyjdzie do głowy.
W kwestii byłych małżonków mamy porozumienie: to rodzina więc czasem się musimy spotykać, na pewno jesteśmy im winni pomoc gdy tego potrzebują, ale nie robimy z tego żadnej tajemnicy przed sobą.

Po latach małżeństwa, w którym z roku na rok coraz mniej i mniej pokazywałam co czuję i co myślę – ten związek jest jak wyjście z dusznego pomieszczenia w chłodny, jesienny poranek. Nabieram powietrza w płuca i czuję, że oddycham pełną piersią.
Mało piszę o związku z panem W, bo nie chcę zapeszyć. Ale mogę powiedzieć, że dostaję uwagę, podziw i miłość bez żadnych warunków. I to samo staram się dawać.

*Pan W tak ładnie się cieszy na moje fotografie, że mnie to wprawia w konsternację, bo z czego tu się cieszyć? Na mój widok??!
Ale z drugiej strony ja też uwielbiam jak on mi wysyła swoje… I dlatego mu wierzę, że go to cieszy, a ja lubię uszczęśliwiać „mojego chłopaka”…

85.

Pan W jest straszną piłą w kwestiach zdrowotnych. Piłuje, wierci dziurę w brzuchu, skrzypi, trzeszczy za uszami i w ogóle robi tzw ryja. I to przez niego poddałam się opiece lekarki od-migrenowej.
———————
Nie wiem czy to efekt placebo czy co, ale już po pierwszym dniu stosowania magnezu i metoprololu, poczułam się lepiej. Ostatni tydzień przeżyłam niemal bez bólu. Gdzieś w środku tygodnia przyszedł ból, na który nie pomogły inne sposoby (najpierw sporo wody, bo zapominam o piciu, potem spacer z głębokim oddychaniem). Więc po godzinie wzięłam ibuprofen, bo czułam, że ból narasta. I przeszło.
W pozostałe dni było spoko. I tak sobie trwałam szczęśliwa aż do soboty. W sobotę zaczęły boleć stawy, kości, cały człowiek. I boli do dziś.
Zastanawiam się czy to efekt odtrucia czy może mam jakąś zarazę typu reumatyzm itp. Na stawach dwóch palców pojawiły się bolące guzki.
Rozważam wprowadzenie diety paleo lub nawet protokołu autoimmunologicznego.
A poza tym nieźle.
Znowu zaczęłam czytać.