66. 15 lat minęło

15 lat temu, w olsztyńskim szpitalu, czekałam na narodziny mojej wnuczki. Przyszła na świat około godziny 7. Spojrzałam w jej zamglone jeszcze niebieskie oczka… i przepadłam. Jest najważniejszym człowiekiem w moim życiu. Myśl o niej motywuje mnie do bycia lepszym człowiekiem, do dokonywania zmian we własnym życiu. Jest moim drogowskazem, bo nawet o tym nie myśląc, wiele decyzji podejmuję mając ją na uwadze.
Jest uroczą nastolatką i jestem pewna, że wyrośnie na wspaniałego Człowieka. To dzięki niej zrozumiałam czym jest miłość bezwarunkowa – ona nie musi nic robić, nie musi być „jakaś”, wystarczy, że jest – i to napawa mnie niewypowiedzianym szczęściem. Najlepsze uczucie jest wtedy gdy widzę jak się rozjaśnia na mój widok, jak się uśmiecha i przytula. Wtedy czuję, że wszystko jest tak, jak trzeba.
Jestem szczęściarą.
Od 15 lat dziękuję losowi za ten cud o imieniu Zuzanna.

65.

Zaczynamy weekend migreną oraz zachmurzeniem. Czyli normalnie.
A tak było miło. Wstawałam bez bólu głowy przez wiele dni. A od środy nawrót.
Możliwe, że stres. Możliwe, że za bardzo drążę. Możliwe, że oglądanie filmów z jednoczesnym robótkowaniem. Może wszystko – może nic. Nie wiem co się dzieje w mojej czaszce.
Nie ciśnienie krwi to pewne.
Pod naciskiem kolegi Dudusia zaczęłam mierzyć sobie ciśnienie rano, zaraz po cukrze. Zaobserwowałam, że w te dni, gdy wstaję z bólem ciśnienie jest nieco wyższe, ale nadal się mieści w widełkach „prawidłowe, niepodwyższone”. Poobserwuję jeszcze jakiś czas.
Miałam iść do Miry – tej pani od ogrodu, ale zapomniałam się umówić.
Zaraz do niej napiszę – może zaprosi mnie na dziś?
Co zanieść osobie, która ma ogród na pierwszą wizytę w domu? Ciasto odpada, bo piecze własne, kwiatów ma w bród… Czekoladki?

Synek właśnie podpisał umowę na własne mieszkanie. Wyprowadza się od ojca we wrześniu. Cieszy się oczywiście. Ja też. Ale oczywiście też trochę martwię, czy samotne mieszkanie będzie dla niego dobre?

A jutro świętujemy 15 urodziny Zuzanki. Oby pogoda dała nam posiedzieć w ogrodzie, to byśmy zabrali Tosię. Ona uwielbia ich ogród. Bo ma trawę pod łapkami i wszystkich swoich ludzi blisko, w stadzie.
Szczęście, że rodzina Mela lubi psy, choć w domach każdy ma swojego kota. Wcale się psu nie dziwię, że nie chce stamtąd wychodzić.

Czasem dopadają mnie smuteczki i wątpliwości mniejsze lub większe. Nie ukrywam, że wiele z nich dotyczy „tego pana”. Ciekawe jest jednak to, że
A) mówię otwarcie o tym, że coś mnie zabolało lub zaniepokoiło
B) on nie ucieka przed tym, tylko przyjmuje na klatę i wałkujemy temat do skutku
C) i vice versa

To dziwne. Naprawdę tak robią „normalni” ludzie?



64.


Misia poprosiła, żebym do niej przyjechała. Wyczułam, że potrzebuje pogadać. Dobrze wyczułam.
Opowiedziała o ich wypadzie w góry norweskie – prezencie dla ojca z okazji sześćdziesiątki.
Wypad trwał trzy dni. Z czego jeden spędzili wędrując w nieustającym deszczu przy 3stopniach. Warunki były ekstremalnie trudne, ale to był pikuś w porównaniu do nieustającej interakcji Misi z ojcem.
Dotąd na wyprawach rozkładało się to po połowie na nią i na mnie. Albo i więcej na mnie niż na nią.
A teraz … no cóż. Mnie nie było. I córcia dopiero naprawdę zrozumiała jak trudnym człowiekiem jest jej ojciec.
No, ale na szczęście wrócili cali i zdrowi i nie pokłóceni.
Misia musiała się wygadać, a ja to przyjęłam.
A potem woziłam synka tu i tam, gadaliśmy też o wyprawie, bo i on brał udział i jestem z niego dumna, że się ruszył.
I tak całe prawie popołudnie spędziłam z moimi dziećmi.
A na koniec zostałam z poczuciem zaskoczenia… niedowierzania… satysfakcji. Jakim cudem mam takie fajne dzieci?
A w czasie spaceru z Tosią zwiedziłam ogródek sąsiadki. Niesamowite miejsce. Pod koniec tygodnia jestem zaproszona na kawę i ciasto z porzeczkami. Jak będzie dobra pogoda to wezmę aparat, bo miejsce jest przepiękne.
Sąsiadka jest Polką, już na emeryturze.
A dziś przychodzi Olga.
Się dzieje.
Nie mam czasu na seriale, nie mam czasu na czytanie, na druty i szydełko. Ale i tak jest fajnie.



63.

Ładną mamy jesień tego lata. Od kilku leje. Czyli pogoda jest stabilna. Temperatury w porywach osiągają zawrotny poziom +19stopni.
Ale przecież lubię deszcz, prawda?
I truskawki staniały.
Mało mnie tu, bo piszę w kajeciku, ołówkiem.
Odkrywam przyjemność odręcznego pisania na nowo. Myśli się lepiej układają. No i pierwszy raz w życiu nie muszę się bać, że ktoś moje zapiski przeczyta.
W sumie to teraz odkrywam jak dużo dał mi rok bycia samej ze sobą. Jak bardzo wpłynęło to na moją samoocenę, pewność siebie, wewnętrzną zgodę. Także w kontaktach z … (nazwijmi go Dudusiem) Dudusiem. Nigdy wcześniej z nikim nie byłam tak bardzo szczera. I nigdy tak odważnie nie mówiłam czego chcę lub co mi się nie podoba. Fakt, że on to przyjmuje spokojnie, bez odbijania piłeczki, że stara się zastosować do moich próśb (np. czy mógłby używać mojego imienia nieco częściej) bardzo tej otwartości pomaga. A to z kolei robi dobrze na ogólną komunikację.
Inna rzecz, że nauczyłam się słuchać samej siebie, dawać sobie prawo do czucia tego co czuję, nawet jeśli wydaje się to nielogiczne. To prowadzi do tego, że coraz lepiej wiem czego chcę, co mnie uwiera i dlaczego.
Zatem sielanka trwa.
Za 12 dni znowu jadę do niego, a potem, na moje urodziny, on przyjedzie do mnie ze swoją Dorką. I nieco się tego boję. Bo Dorka ma problemy, a musimy ją zintegrować z Tosią. Bo nie wyobrażam sobie oddania Tosi na dwa tygodnie. A zostawić Dorki nie ma z kim, bo on jest jedynym człowiekiem, któremu jako tako ufa. No więc muszą się nam jakoś dziewczyny dogadać. Tu prośba do wszystkich psiarzy: jeśli macie jakieś doświadczenia dzielcie się nimi w komentarzach. Rozważam jeszcze zasięgnięcie porady u jakiegoś behawiorysty.

Ale nie samą miłością człowiek żyje. W piątek był u mnie mój ulubiony klient i podarował mi piękny album z malarstwem Gorana Dalhova z okazji pierwszej rocznicy współpracy.
Poza tym narobiłam sobie zaległości, bo u mnie zamęt w duszy wpływa na koncentrację, i teraz muszę trzymać reżim i pilnie odrabiać zadania. Na szczęście widać światełko w tunelu.

Tosia ma futro jak aksamit: miękkie, lśniące, puszyste.
A Zuzu za 10 dni kończy 15lat. Piętnaście! I wiecie co? Nadal jest moim ulubionym człowiekiem, mimo, że jest nastolatką. Kocham ją jak wariatka, poszłabym za nią w ogień, a nawet mogłabym jej co dzień gotować obiady. A najdziwniejsze jest to, że Zuzu się wydaje całkowicie NORMALNA. I tak po cichutku sobie marzę, że może moja córka i ja przerwałyśmy przekazywanie tej toksycznej spuścizny w naszej rodzinie.

63. Canavarro! Deszczowy chłopak.

Najpierw zwrócił uwagę na mój tekst „jak się zakochać to nie indywidualnie”.
A że rozszyfrował cytat prawidłowo – to mnie zaciekawił…
Potem przez kilka dni wymienialiśmy krótkie uwagi o pogodzie i psach.
Potem postanowiliśmy pogadać.
Zadzwonił z plaży, gdzie był z psem na spacerze. Lało.
Następnego dnia- była niedziela -gadaliśmy prawie cały dzień. Aż nam telefony padły.
I tak trwało. Gadanie, gadanie, gadanie. O piosenkach, filmach, książkach. O zakrętach życiowych, traumach i ranach w sercu. O psach, kotach, naturze, żywiołach. O chorobach.
A wszystko bez tabu.
W końcu stwierdziliśmy, że powinniśmy się spotkać.
Jego pies jest pieskiem, który dopiero uczy się ufać ludziom, więc wiadomo było od razu, że jeśli ktoś ma obyć tę podróż -to ja.
Emocje rosły i rosły, bo rozmowy były coraz głębsze.
W piątek, 27 czerwca około godziny 14:30 stanął przede mną. Znowu zalany deszczem, z deszczem na okularach. I niebem w oczach.
Miałam być chłodna, oficjalna, opanowana.
Miałam …różne pomysły na to, co się wydarzyć może. Jednego nie wzięłam pod uwagę: że oboje wpadniemy jak śliwki w kompot. Z miejsca. Jakby piorun trzasł.
No i teraz jest jak u Tuwima:

Taki to już los nasz będzie
takie to już miłowanie
przywitanie pożegnanie
pożegnanie wspominanie

Twoje oczy widzę wszędzie
Twoje oczy mnie piastują
z dali dali mnie żałują
z dali dali mnie miłują

Nie przychodzą na wezwanie
jeno błyszczą jak w legendzie
z dali, z dali, zewsząd wszędzie…

61.

Nie ma mnie bo piszę odręcznie, w kajeciku.
Nie odwiedzam nikogo, nie odzywam się.
Wiem, że to nie w porządku.
I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie.

Ogólnie jest dobrze. Tylko pochłania mnie życie realne, tu i teraz.
I to też jest całkiem nowe doznanie: nie grzebać w przeszłości (albo jeśli to nie za wiele), nie zastanawiać się nad przyszłością. Być tu i teraz i z tego czerpać radość.

W Skanii było pięknie. Nagadałam się po kokardkę, ale wciąż jeszcze zostało tyle rzeczy do obgadania. Patrzyłam… podglądałam… z życzliwą zazdrością, jak może wyglądać związek dwojga ludzi. Związek wcale nie młody między ludźmi dojrzałymi (wiekowo w każdym razie).
Jakie to dziwne. Dla mnie dziwne.
Można spędzić ze sobą cały dzień i nadal wieczorem mieć sobie coś do powiedzenia? Pocałunki na dzień dobry i dobranoc? Tolerowanie marudzenia i głupich żartów?
Chciałabym.
Na dworcu, gdy czekałam na autobus do Uddevalla, Kasia pokazała mi parę. Dwoje naprawdę bardzo wiekowych ludzi. Drobniutcy, zasuszeni, ubrani niemodnie i lekko niestarannie, szli trzymając się za ręce.
Jakie to piękne.

Pogoda dopisała – było ciepło, choć wietrznie.
Za to w autobusie powrotnym – sauna. Myślałam, że się uduszę.
O nie, następnym razem pojadę samochodem. Taniej i na moich warunkach.
Skania jest piękna. Gdyby porównać krainy do typów urody to Skania jest kobietą-latem. Pełna miękkich zaokrągleń, delikatna, choć nieco roztrzepana. Zachodnia Gotlandia jest mężczyzną – zimą. Kanciastym, twardym, konkretnym.

A dziś w nocy była piękna burza.


60. Jeszcze tylko lanie i wakacje

Szwedzkie dzieci zaczynają dziś wakacje. Za chwilę Midsommar, które spędzę w Skanii.
Potem tydzień orki… i też wakacje. Całe 4 dni!

Pojadę nad polskie morze na 4 dni. Będę chodzić po plażach, rzucać patyki takiej jednej psicy, będę gotować chłodnik i gadać do upadłego. Kto wie? Może nawet dam się namówić na tańce, a może nawet i na inne szaleństwa..?
Oby tylko to lato zechciało przyjść.

58.

Obdzwoniłam pół województwa, żeby się dowiedzieć, że sorry, ale najbliższy weterynarz, który może nas przyjąć jest w Goeteborgu.
Lub w Jonkopingu. Różnica w czasie dojazdu 2 minuty
Skonsultowałam to z eksem i uznaliśmy, droga do i z Goeteborga jest jednak o wiele lepsza.
Na miejscu znaleźliśmy się o 22:50
Chwilę później zawołano nas do rejestracji, gdzie Tosia została wstępnie zbadana. Temperatura w normie, nie odwodniona, zęby okej, serce okej. Poproszono na do poczekalni, zaraz przyjdzie weterynarz.
No i tu powinnam była poprosić o definicję „zaraz”. Bo dwie godziny później, nadal nikt do nas nie przyszedł. W między czasie z poczekalni zniknęli ci co byli przed nami, ci co byli za nami też.
Zostało kilka osób w poczekalni kociej. Oraz jedna pani z amstaffem.
Na naszych oczach te rozegrał się dramat: dwóch młodych chłopaków wpadło biegiem porzuciwszy samochód na światłach awaryjnych tuż przed budynkiem. Jeden z nich niósł na rękach nieruchomego kota.
Niestety siedzieliśmy tuż przy samych drzwiach, więc widzieliśmy łzy jednego z nich, chwilę później… Długi czas tkwili w pomieszczeniu, a potem powoli wyszli. Sami.
Odwróciłam wzrok. Nie wolno się przyglądać cudzej żałobie.
Przytuliłam Tosię, zasypiającą na siedząco, tuż obok mnie na miękkiej sofie.
Tuż przed godzina drugą wyszła jedna z pielęgniarek.
Zapytałam ją czy potrafi powiedzieć jak długo jeszcze.
Pokręciła głową. Jest dużo pacjentów dzisiaj, nie umie powiedzieć…
Zrozumiałam, że Tosia nie kwalifikuje się jako pilny przypadek. Na szczęście. A zatem mogę pojechać do domu i szukać pomocy następnego dnia. Przyznała mi rację.
W takim razie wróciliśmy do domu około 3 w nocy. A raczej o świcie. Tosia poszła ze mną, padłyśmy obie na łóżko. Ale około 6: 40 wybudziło mnie jej dreptanie. Znowu biegała od pokoju do łazienki i z powrotem.
Co było robić: spodnie, kurtka, na dwór…
Zrobiła siku. Kupy nie – bo od wczoraj prawie nic nie je. I sama pociągnęła do domu.
A wzięłam prysznic i nie wiedziałam czy się kłaść, czy pracować, czy co innego robić…
Wreszcie około 9 się położyłam, Tosia przy mnie. Głaskałam ją aż zasnęła.
I chyba wiem co jej może być.
6 tygodni temu miała cieczkę. Gdyby wtedy zaszła w ciążę, teraz szykowałaby się do porodu.
Czy to może być dobry trop?
Na razie nigdzie nie jedziemy… Będziemy obserwować, bo ona nie wygląda na chorą tylko właśnie na zdenerwowaną.