168. Styczeń

Spałam 14! godzin. Najpierw zasnęłam po 17 i obudziłam się równo dwie godziny później. Potem o 22, przekartkowawszy książkę kucharską znalezioną w czeluściach szafy poczułam, że nie mam ochoty na żadną lekturę, zamknęłam oczy…Po drodze zgasiłam światło, wstawałam siku, ale słabo to pamiętam. Obudziłam się o 9:15. Sama. Nawet Tośka mnie nie obudziła, co zazwyczaj robi bo o 8 jest jej pora na spacer.
Czyli dziwnych zwyczajów sennych ciąg dalszy.
Możliwe, że długi sen był wynikiem niezwykłej w ostatnich czasach aktywności fizycznej.
Obdzierałam ze skóry mebel. Dobra, nie ze skóry, a ze starego lakieru. Kupiłam sobie sekretarzyk w second handzie, gdyż jest to jedyne znalezione rozwiązanie pozwalające połączyć stolik do pracy z komodą. Mówiąc stolik do pracy mam na myśli stolik do szycia i innych takich rękodzielniczych zabaw.
Któregoś razu, zainspirowana grupą krawcowych na fejsie, zastanowiłam się czemu tak mało używam mej kochanej Janome maszyny do szycia, przedmiotu marzeń przez wiele dekad? I dotarło do mnie, że niewygodnie mi z koniecznością rozkładania i składania całego majdanu za każdym razem jak chcę coś uszyć. Oraz znoszenia w międzyczasie  stołu w kuchni zawalonego szmatkami i nitkami.
Na tej samej fejsowej grupie podejrzałam, że jedna pani chwili się właśnie takim meblem jako stołem do szycia.
Poszłam do second handu i znalazłam:

(Zdjęcia robione telefonem, w second handzie, więc ani kadr ani jakość nie jest perfekcyjna)

Fakt iż wyjątkowo nie był to mebel ogromny tylko o właśnie takich gabarytach na jakie mam miejsce, oraz, że pod blatem miał wysuwane podpórki sprawił, że uznałam, iż jest to przeznaczenie. Jeden z tych cudów, kiedy na twoje „chciałabym” wszechświat mówi „a masz, co ci będę żałować”. Dodatkowym atutem była cena: 240koron. To już była czysta prowokacja, bo wcześniej oglądane meble tego typu  były co najmniej dwukrotnie droższe.
2 stycznia, z samego rana pognałam i kupiłam.
No i wczoraj, przy pomocy męża (tu następuje bicie się w piersi i kajanie, za każdą chwilę kiedy kolega eM wzbudza me zniecierpliwienie) obdarłam mebel ze starego lakieru. Stary lakier musiałam zedrzeć bo niestety, ale politurowanych mebli, oraz ciemnych mebli nie lubię. Postanowiłam się nie wyróżniać i pomalować mebelek na biało. Biel ewentualnie przełamać elementami w innym kolorze.
I kiedy tak sobie radośnie szlifowaliśmy to odkryliśmy na spodzie jednej szuflad naklejkę z ceną i rokiem produkcji. Rok 1936. cena 50kr.  WOW! Prócz tego na spodach szuflad są ręcznie, ołówkiem pisane cyfry. Wygląda ów mebelek na niemal całkowicie ręczną robotę. Całość jest z drewna, żadnych szwidli, że sklejka, no może poza tylną ścianką. Tylko drewno. W dodatku prawie nie ma w nim gwoździ, jedyne ta tylna płyta jest przybita. Oraz fronty są wykonane z czeczotu, który teraz podobno drogi strasznie jest.
Dziwne i fascynujące jest odnajdowanie śladów tego, kto to zrobił, po niemal stu latach. Ciekawe komu ten mebel miał służyć? Młodej dziewczynie do nauki? Pani domu? Nauczycielce? Kto wie…
Tak więc mam teraz zajęcie na najbliższe dni. A jeszcze nie skończyłam malować skrzyni…

167. Życzenia

Ta piosenka brzmiała mi w głowie przez te kilka dni, gdy byłam w Danii, nad Morzem Północnym. Ilekroć ją słyszę widzę spienione srebro tego morza i szafirowe trawy na wydmach. Oddycham głęboko i czuję taką zwykłą radość.

Życzę Wam na ten nowy rok byście i wy znaleźli takie swoje miejsce. 
————–
Heaventually
Julia Pietrucha

If heaven calls me, I’m on my way
Thou can’t tell me it’s wrong wait and live

Don’t forget where you came from
Let’s hide just secrets behind the closed doors
I hope you know them

Home you ask for is whom you get
Let’s make the choices and hope for the best

What you know makes you who you are
Let’s keep the sweet sound you’ve got in your heart playing loud
And we hope and we hope for the song to play long
And we hope and we hope for the hope and the song to play long

 

164. >>Uśmiecham się

Wyobraźcie sobie taką sytuację:
obce w sumie dziecko prosi cię o przyjście na jego występ.
Dziecko nie jest sierotą, ma komplet rodziny: ojca, matkę (to nic, że oddzielnie) babcię, dziadka, wujka, rodzeństwo. A występ wypada w ostatni piątek przed świętami. Dziecko znasz mniej więcej pół roku, bo jego matka jest nową dziewczyną twojego syna.
Poszłabyś? A twój mąż/partner?
………………………………………………………………………………………………………………………………….
………………………………………………………………………………………………………………………………….
………………………………………………………………………………………………………………………………….
……………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………………..

……………………………………………………………………………………………………………………..Przyszli.
Bardzo oboje sympatyczni. Już wiem po kim TenChłopak to ma.
PannaS , po wszystkim (oczywiście, że tańczyła najpiękniej, a kto się z tym nie zgadza ten kiep) poprosiła „Babciu, zrób nam wszystkim razem zdjęcie”. Babcia zrobiła. A reszta rodziny spacyfikowała uchylającą się mamusię. Dobrze, że ktoś musiał trzymać aparat.

163


Nie sypiam.
Aż dziwne jest jak różnie można nie sypiać. Można zasnąć o 21, obudzić się o 1 a potem to już tylko zapadać w kilkuminutowe drzemki, by o 4 już na amen nie móc zasnąć, mimo zmęczenia.
Można po prostu nie zasnąć do godziny 2, potem przespać kamieniem 5 godzin, potem nagle otworzyć oczy i od razu być na wysokich obrotach.
Można zasypiać o 21-22 i niby spać całą noc, ale budząc się co 40minut bo pic, bo siku, bo zimno, gorąco, pies i czort wie co jeszcze.
Najlepsze, ze wszystkiego jest zasypianie o 2 na pięć godzin. Ale potem jest się strasznie nakręconym przez cały dzień, a myśli tylko śmigają. Kręcisz się po domu, skupić na niczym nie możesz, myśli jak pszczoły tylko bziuuuut, bziuuuut. Nie daj boże musieć wtedy coś załatwiać. Nie daj boże dla drugiej strony. Jesteś wtedy jak …Nie, nie jak. Nazwijmy rzecz po imieniu: jesteś wtedy wredną suką. Po prostu. Najgorsze, że wcale taka nie chcesz być, ale to się dzieje i robi samo.
Fajnie być takim nakręconym, bo nagle masz siłę na lepienie pierogów, uporządkowanie sterty papierów na stole kuchennym, zawieszenie obrazków, wypakowanie reszty klamotów z kartonów, dokończenie chusty na drutach, 3 ostatnie odcinki Sławy i chwały na YT a potem jeszcze 3 Lalki. Gorzej, że pod tym wulkanem energii siedzi złość. Całe pokłady złości. Gdyby tę złość móc przetworzyć na energię to spokojnie paliwa kopalne mogłyby zostać jeszcze długo pod ziemią. Ale ponieważ nie możesz tej złości przetworzyć na ogrzewanie i oświetlenie mieszkania to wypluwasz ją z siebie w pełnych jadu tekstach na fejsie lub werbalnie do ludzi, którzy niczego nieświadomi wejdą z tobą jakąś interakcję. I tak obrywa się Fryzjerce z ambicjami lekarskimi, choć normalnie jej porady dotyczące zdrowia puszczasz mimo uszu, w duchu śmiejąc się tylko, że czasem fryzjerka to nie tylko zawód ale i stan umysłu. Obrywa się kobiecie z vardcentralen nie tylko za to jest niekompetentna,  ale i za cały bałagan w opiece zdrowotnej. Oraz konsultantom z Telii, która dostarcza ci główne źródło rozrywki czyli internet, ale obiecywali super szybki a wyszło co wyszło więc teraz wmawiają ci, że to ty jesteś głupia i się nie znasz.
Normalnie starasz się powściągnąć zniecierpliwienie w takich sytuacjach bo wiesz, że najlepiej wychodzi się udając pokorę, ale nie teraz, nie w grudniu, gdy święta za pasem.
Fajne te wszystkie światełka, mikołaje, czerwienie z zieleniami, białe, puchate otoki do czerwonych czapek, złoto i migoczące srebro.
Tylko czemu te cholerne chodniki oblodzone, w du…buty niech se ten żwirek wsadzą, guzik on daje, pies cię ciągnie na spacerze po tym żwirku na oblodzonym chodniku, jedziesz prawie jak na łyżwach. Szlag.
I ten conocny ból głowy, wybudzający cię ze snu po godzinie, silny, łupiący, walący w potylicę z lewej strony, a potem w jednej sekundzie rozlewający się na stronę prawą i na ciemię. Jak to dobrze, że jakiś czas temu wpadłaś na pomysł i zamówiłaś z polskiej apteki leki – ze szczególnym uwzględnieniem ibuprofenu i voltarenu  w postaci kapsułek. 40szt jednego i 40szt drugiego. Tylko kapsułki nie kopią cię po żołądku. Ile ich zostało? Dotrwam do stycznia? Czy zamawiać kolejną paczkę?

I tak się kulam…byle do świąt.
Jest taki kawałek grupy Archive, który mnie porywał od pierwszego słuchania.
Muzyczny zapis depresji. Ten, kto go napisał, dobrze wiedział czym to jest.
Dziwne, zniekształcone dźwięki w głowie, jeden, natrętnie brzmiący ton, myśli uporczywe, w kółko i kółko te same, zapętlenie w emocjach i zdarzeniach, nieumiejętność wyjścia, zamykające się drzwi i coraz bardziej zmniejszająca się smuga światła.
Jedna struna brzmiąca wciąż, i wciąż, i wciąż.
Nie spotkałam jeszcze prawdziwszego zapisu tego stanu. Żadne opisy, żadne obrazy, tylko ta muzyka. W grudniu, tuż przed świętami moge tego słuchać tego po całych dniach.

It hurts to feel
It hurts to hear
It hurts to face it
It hurts to hide
It hurts to touch
It hurts to wake up
It hurts to remember
It hurts to hold on

Turn my head…..off
Forever

Wyłącz mi głowę
Wyłącz mi głowę na zawsze

162

Nierówna walka z grudniem w toku.
Grudzień to naprawdę nie jest dobry miesiąc. Mimo światełek, perspektywy świąt i Sylwestra…a może właśnie dlatego? Nie, no, nie tylko dlatego. Głównie z powodu ciemności. Cała reszta jest „a na dodatek”. Ciemno a na dodatek idą święta. Ciemno a na dodatek rok się kończy. Ciemno a na dodatek trzeba światełka…
W tym roku, ponieważ pierwszy raz od dawna nie zrywam się jak mleczarz, gazeciarz czy cieć, miałam siłę na dekoracje świąteczne. I powstały.
W gabinecie jest miasto czyli domki z papieru, ale nie wygląda to tak ładnie jak sądziłam więc nie mam zdjęcia.
W sypialni zrobiłam firankę z bombek. Bombki kupiłam na ten cel najtańsze, chciałam żeby każda wisiała na białej lub srebrnej tasiemce, ale koszt tasiemki sugeruje, że zrobiono ją ze złotogłowia i chińskiego jedwabiu, więc część na wstążce, część na błyszczącej nici.
Najpierw miały być tylko srebrne i białe, ale potem zobaczyłam takie w kolorze pudrowego różku, który jak wiadomo jest kolorem ostatnich miesięcy. ( Niestety jest to kolor nie dla mnie o czym przekonałam się wielokrotnie w przymierzalniach – wyglądam jakbym goła chodziła, w dodatku bez twarzy) A le sam róż? I srebro? Mdło jakoś…W HMie na wystawie zobaczyłam bordowo-brązową bombkę…I TAK!!! Czas nie sprzyjał by pobiec i kupić – na szczęście bo w innym sklepie kupiłam wypasiony pakiet bombek w trzech kolorach i trzech rozmiarach. Kolory to: różowy pudrowy, bordowy i TADAM! OLIWKOWY. Każdy kolor w 3 wersjach: matowa, błyszcząca, brokatowa oraz w odcieniach jaśniejszym i ciemniejszym. Szał ciał i uprzęży! Zakochałam się i mam te wszystkie, no prawie wszystkie, bez tych największych, opcje na oknie. Co wygląda cudnie, zwłaszcza przy zamkniętych żaluzjach.

Oglądam sobie to cudo każdego dnia od ponad tygodnia i z zachwytu wyjść nie mogę, bo cudne.
A kilka dni później zrobiłam ekochoinkę.

Dobra, nie jest do końca tak eko jak bym chciała bo powinna być z recyklingowych materiałów,  z filcu i papieru ale jak się nie ma co się lubi …itd. Inna rzecz, że jedyne co do tego drzewka dokupiłam to światełka, bo w domu wolnych nie było.
Choinka wisi w kuchni, na jednej z tych obrzydliwych białych kiedyś, brudnych teraz ścian. Na innej ścianie powiesiłam kolaż moich zdjęć z minionej jesieni ze szczególnym naciskiem na te zrobione w Danii i jakoś się ta kuchnia mniej obrzydliwa zrobiła.
Gdyby to o mnie chodziło nie stawiałabym już żądnej choinki, ale mąż jest konserwatywny i choćby miał spać z głową pomiędzy gałęziami wstawi sobie do pokoju największe drzewka jakie uda mu się tam wcisnąć.
Ja tylko wzruszam ramionami, bo co innego mogę zrobić wobec argumentu „ale ja lubię”. Ekologia, srogia, ekonomia, praktyka, przekonania, wszystko bierze w łeb wobec odwiecznego „ale ja lubię” oraz „żałujesz mi?”.
Nie wyciskaj połowy ketchupu na talerz, przecież nie zjesz tyle…
Ale ja lubię, żałujesz mi?

Nie żałuję, ale trzepie mnie coś, gdy marnuje się jedzenie.
Nie kupuj tak wielkiej tej szynki, nie zjesz i się popsuje!
Ale ja lubię, to mam wcale nie jest bo są tylko takie duże?

W grudniu mój ruch na świeżym powietrzu ograniczony jest do obejścia rynku i znajdujących się wokół niego sklepów. Coraz częściej mierzę, oglądam, przyglądam się…Odwieszam i rezygnuję. Coraz częściej, żeby coś kupić muszę mieć konkretne zapotrzebowanie lub wywołać efekt WOW! Tak jak z bluzką w kolorze fuksji.
Jak zwykle miałam na głowie jakiś kołtun, jak zwykle bez makijażu, jak zwykle z sińcami pod oczami oraz jak zwykle jakiś stary tshirt i spodnie dresowe.
Wlazłam do przymierzalni, założyłam tę bluzkę.
E, dziwna jakaś: stójka pod szyją, marszczenie, powiększy mi cycki, krótki rękaw odsłoni plamy i tłuszcz, gruby ściągacz na brzuchu, pewnie też go uwydatni, i ten wściekły kolor…z daleka będzie mnie widać…
Wcześniej przymierzałam czarne, lekko elastyczne spodnie na kant, z szerszą nogawką, i w tych spodniach postanowiłam zmierzyć bluzkę, bardziej by sprawdzić czy spodnie się obronią z porządniejszą górą.
Założyłam, spojrzałam na siebie… WOW! To było to, to był ten efekt. Znalazłam swój wizerunek, swój kolor, krój, styl. Taka bluzka z takimi spodniami.
Niestety jedno z drugim kosztowało dużo, więc wyszłam ze sklepu z bluzką, choć potrzebowałam spodni. Uznałam, ze spodnie kupię za miesiąc. Tylko, że za miesiąc tego fasonu już nie było w moim rozmiarze. Kupiłam inne, ale wizji żałuję do dziś.
Od tamtej pory dotarło do mnie, że zamiast kupować kolejną szmatę „o, niezła, kolor fajny, tania w dodatku, biorę” to powinnam sobie odkładać równowartość by za jakiś czas kupić coś takiego co właśnie będzie WOW!.
Dojrzewam do minimalizmu. Żebym jeszcze tak mogła minimalistycznie podchodzić do kwestii żołądka.
Grudzień znowu miesza swoje palce. Te długaśne ciemne wieczory, które z braku innych opcji spędzam przy komputerze i kolejnych filmach. A przy filmie wiadomo: a to czipsika a to kanapkę…
Mózg naświetlony sztucznym migotaniem, nie umie się wyłączyć. Brak naturalnego światła też w tym nie pomaga. Albo zasypiam o 20:30 i do 9 rano nie mogę oczu rozkleić, albo zasypiam o 2 – 3 nad ranem by o 7 już być trzeźwa. Głowa boli każdej nocy.
Walczę z grudniem, ze sobą, z niemocą, z perspektywą nowego roku, co oznacza, że znowu jeden rok życia mniej mi został i pocieszam się, że jeszcze maksymalnie do połowy, no do końca stycznia, a potem dni będą jaśniejsze i odczuwalnie dłuższe.
W głębi duszy marzę o cieple, słońcu, piasku i szumie morza.

161. Idą Święta

Jest taka piosenka, której słucham  przed Świętami.
Piosenka jest z 1984roku. Brzmi radośnie, są w niej dzwoneczki, dużo głosów, energetyzujący rytm. Przebój.
Kto się wsłuchał w to o czym śpiewają? Sting, Paul Young, George Michael, Bono…
Śpiewają: Czy oni w ogóle wiedzą, że święta? Nakarm świat, w Afryce nie spadnie śnieg, a jedyna woda jaka płynie to gorzkie łzy.

Słucham i myślę sobie: ćwierć wieku! Prawie 25 lat. A na świecie jeśli się coś zmieniło to tylko na gorsze. Od jakiegoś czasu przychodzi mi też do głowy inne pytanie: kiedy to, co beztrosko fundujemy Afryce czy Ameryce Południowej dotknie nas?
Tkwimy w swym wygodnym kokonku, rozpasani dobrobytem tak, że trzeba mandarynkę czy kawę zapakować w pudełeczko byśmy się broń boże nie zmęczyli za bardzo przy obieraniu lub sypaniu…
Szczyt Klimatyczny w Katowicach pokazał wyraźnie co sobie większość z nas myśli. Myślicie, że polski prezydent jest jedynym tak …nie wiem…cynicznym lub głupim? Chciałabym, żeby tak było, bo to byłaby wersja optymistyczna bardzo. Ale wystarczy poczytać internety, posłuchać bliźnich…
Jesteśmy coraz bliżej punktu z którego zaczyna się równia pochyła.
Patrzę na moją wnuczkę i myślę: co ona i jej rówieśnicy dostaną po nas w spadku?
Idą święta. Trzeba robić prezenty. Czy wiecie jakie teraz najczęściej pada pytanie? Co na prezent.  Oto nasz największy dylemat. Co kupić komuś kto ma …wszystko? Kolejną plastikową zabawkę?
Och…niech pierwszy rzuci kamieniem, kto jest bez winy. Narzekam, a sama poddaję się terrorowi „co na prezent”. Bo presja rodziny, zwyczaju, reklam.
Czy uda mi się w ciągu najbliższych dwunastu miesiące przekonać męża i córkę do zmiany poglądu na hasło „prezent świąteczny”? Może zamiast kolejnego „gówienka w pazłotku” damy sobie w ramach świat wspólnie spędzony czas. Pójdźmy razem do kina, na łyżwy, spacer z psem i PannąS.
Patrzę na moją wnuczkę i nawet się nie zastanawiam. Ja wiem, że jak za dziesięć , dwadzieścia lat ktoś zapyta o wspomnienia ze świąt to PannaS nie opowie, że dostała taką czy inna zabawkę. Będzie pamiętać, mam nadzieję, jak była z nami  lub mamą w wesołym miasteczku, na basenie, spacerze albo, że wszyscy sobie gdzieś pojechali a ją zostawili (obawiam się, że będzie to bardzo dobrze pamiętać).
Moja świąteczna playlista się właśnie zaczęła od początku. Patrzę na Stinga, Georga, Paula…Jacy młodzi! Czas tak szybko płynie, a my ciągle nie wierzymy, że to jest najcenniejszy dar jaki możemy dać tym, których kochamy.

160.

Jednak duże mieszkanie ratuje życie. W przenośni i dosłownie.
Od zmiany czasu nie sypiam za dobrze. Właściwie zasypiam około 2 w nocy. Nie będę opisywała szczegółowo wieczornego rytuału polegającego na poczytaj-zgaś światło-przytul poduszkę-zapal światło-zgaś-zapal-poczytaj-zgaś-zapal-napij się-idź siku-zgaś-przytul-otwórz okno-zamknij okno-zapal-zgaś-pić-siku-czytać-okno…itd…
Wczoraj wpadłam  na pomysł, że zamiast bezproduktywnie miotać się po łóżku wstanę i popracuję. Nie zrealizowałam tego od razu, o nie, bo całe to przewalanie odbywa się w przerwach pomiędzy króciutkimi drzemkami, a te z kolei sprawiają, że przytomna tak do końca nie jestem.
Ale wstałam, popracowałam godzinę.
I stąd myśl, że duże mieszkanie ratuje życie. Przecież jakbym nadal żyła na powierzchni 40metrów z mężem i dzieckiem oraz psem to ni chybi ktoś by kogoś utłukł. Albo oni mnie, że się miotam i spać nie daję, albo ja ich, że sobie śpią, a ja nie mogę nic zrobić. Wstać nie, bo obudzi ich światło, spać nie bo…nie.
Jedyny problem jaki powstał to czy skrzypienie taśmy przezroczystej nie obudzi męża śpiącego w pokoju na przeciwko. Drzwi zamknąć nie mogłam bo pies natychmiast by się pod tymi drzwiami zmaterializował, domagał się wejścia, dreptał i sapał.
Postanowiłam problem ze spaniem potraktować filozoficznie. Nie to nie. Wykorzystam ten czas na coś bardziej produktywnego od walania się po łóżku.
Szycie? Ciekawe czy:
a. głos maszyny Janome mocno się niesie po nocy
b. czy mój stolik pod komputer utrzyma maszynę oraz czy się nada jako stolik do szycia? Nie będzie za mały?
Poza tym teraz jest czas kiedy będę miała więcej pracy więc noc się przyda.
Mam tylko nadzieję, że do wiosny mi przejdzie. Teraz, zazwyczaj dnie są tak krótkie albo i wcale ich nie ma, tak jak dziś, że nie ma większego znaczenia czy wstanę o 7 czy o 9. Problem z Tośką tylko, bo ona jednak nawykła do spaceru pomiędzy godz. 8 a 9.30. Dlatego bez względu na to o której zasnę zwlekam się najpóźniej kwadrans po ósmej. Idę z psem na pół śpiąc. Po półgodzinie dreptania od drzewka do słupka wracam do domu, piję kawę i ewentualnie czasem dosypiam godzinkę. Ale rzadko.
Zimą w moim Mieście naprawdę nic nie tracę.
Ale jak przyjdzie wiosna, to se chyba rękę odgryzę ze złości jak nie będę mogła wstać przed 7. Co i tak jest późno. Najlepiej to tak około 5. Puste miasto, czyste powietrze, słońce na czystym niebie…Ale może się jednak poprawi z nadejściem jaśniejszych dni.
Ale ale…Właśnie sobie przypomniałam, że już co najmniej od miesiąca powinnam łykać D3. Może to jest powód niespania?
Problem ze spaniem  ma jeszcze jeden nieprzyjemny efekt: tycie. A już miesiąc temu tak mi się fajnie luźno w starej kurtce Didrikson zrobiło. Bo jak się nie śpi to się ma głupie pomysły typu „a może by coś zjeść?” „Coś” ma zazwyczaj dużo cukru, bo on też pomaga na zaśnięcie.
Nie, na zaśnięcie nie pomaga: chemiczny uspokajacz, ziołowy uspokajacz, chemiczny usypiacz (to to w ogóle jest maskara bo wrażenie takie jakby ktoś jedną ręką wrzucał do pieca a drugą trzymał hamulec lokomotywy parowej), myślenie o rzeczach przyjemnych (co to sa te przyjemne rzeczy, bo jakoś nie mogę sobie przypomnieć?), myślenie „o czym innym”, pilnowanie oddechu oraz wymyślne kołysanki typu odgłos padającego deszcze.
Zaraz..Siwa kiedyś pisała coś o specjalnym oddychaniu. Zapisałam to sobie, może wypróbuję?

I tak to się kończy listopad.

Acha, czy ktoś z was stosował wyciąg ze złocienia maruny na migrenę?

159.

Co to ja…?
Kurde, weszłam, żeby o czymś napisać, ale mi uciekło…
No dobra, to na początek, że wkurza mnie Szwed.
Generalnie jest tak, że ja nie przepadam za Szwecją i Szwedami.
Szwecja jest dla mnie najprawdziwszą prowincją Europy pod wieloma względami. Szwedzi są zacofani, ograniczeni mentalnie, zamknięci i ksenofobiczni. Ale oczywiście od wszystkiego są wyjątki. Są więc rzeczy, które tu lubię. Np. lato. Albo to, że nikt na nikogo nie krzyczy.
Są też Szwedzi, których …no, nie to że lubię, ale nie lubię mniej niż ogółu. Takich Peterów dwóch z fotoklubu, Lennarta świętej pamięci, no i mojego Szweda co dla niego pracuję.
No ale wczoraj Szwed mi właśnie po raz kolejny podniósł ciśnienie.
Szwed jak każdy Szwed ma wizję Szwecji i reszty świata. Szwecja jest rajem na ziemi, krajem doskonale idealnym, genialnym technologicznie, marketingowo i kulturowo. Cały inny świat Szwecji do pięt nie dorasta, no chyba, że chodzi o Amerykę czyli USA to owszem, Szwecja może nie jest lepsza, ale gorsza na pewno nie. Bo jak wszyscy wiemy, do Ameryki wyemigrowało wielu Szwedów więc nic dziwnego.
Polska w rankingu przeciętnego Szweda plasuje się gdzieś pomiędzy dziką Rosją a małym afrykańskim państewkiem. Wyobrażenie Szweda o Polsce opiera się na wrażeniach z lat 70. I nie ma nic do rzeczy fakt, że  Szwedzi w Polsce bywają. Że Szwed w Polsce był całkiem niedawno. Nadal w głębi duszy mają taki obraz Polski, który każe pytać „a wy macie Facebooka w Polsce?”.
No i z taką właśnie wizją w głowie MÓJ Szwed  robi interesy z Polakami.
Jego praca, i moja przy okazji, polega na tym, że kupuje w Polsce różne maszyny i urządzenia, które potem sprzedaje w Szwecji.
Szweda myślenia idzie takim torem (w każdym razie ja odnoszę takie wrażenie): oto JA, wielki biznesmen z Zachodu przynoszę wam, biednym, zacofanym Polaczkom, korony swoje a wy Polaczkowie zwijajcie się jak w ukropie by mnie zadowolić.
W przełożeniu na polski wygląda to mniej więcej tak, jakby Szwed zwracał się do stoczni produkującej wielkie okręty i prosił, by dla niego wyprodukowali małą łódkę z napędem na wiosła. I żeby te wiosła to były szwedzkie, bo tylko szwedzkie wiosła są naprawdę dobre. Bo może, jak on tę łódkę w Szwecji sprzeda, to potem ktoś będzie i ten wielki okręt chciał. Stocznia owszem łódkę wyprodukuje, ale na marginesie swej normalnej działalności, bardziej grzecznościowo albo w ramach reklamy, ale wyprodukuje. Stocznia jak to wielkie przedsiębiorstwo: ma swoje zwyczaje, swój własny obieg dokumentów wypracowany przez lata, swoje zwyczaje płatności, wykonywania, dostaw. A Szwed kręci nosem. Ale dlaczego mam podpisywać zamówienie? Ale dlaczego muszę wpłacać 100% zaliczki? Ale dlaczego taki mały rabat? Ale dlaczego nie mogę mieć łódki z wiosłami w inną stronę. Ale dlaczego wy Polacy tyle papierów używacie i nie umie się biedny ogarnąć bo przed wpłatą dostał Proforma a wraz z towarem właściwą fakturę i on nie rozumie co to jest i po co, czy on ma drugi raz zapłacić?
Nie ma znaczenia, że Szwed ową łódkę zamawiał już 5 razy,  zawsze tylko tę jedną łódkę ze szwedzkimi wiosłami, więc zwyczaje powinien znać.
Ale nie.
Więc Szwed znajduje inną firmę w Polsce, która tym razem produkuje łódki i sprzedaje je hurtowo.  Szwed zamawia u nich jedną łódkę. Firma owszem, tę łódkę mu sprzedaje. Ale znowu ma swoje wymagania, zasady, warunki płacy i dostawy.
Więc znowu Szwed sarka, że mały rabat, że tyle papierów, że znowu zaliczka i długi termin dostawy.
To wreszcie Szwed zwraca się do jakiejś małej szkutniczej firmy i prosi o małą, najmniejszą łódkę ale ze szwedzkimi wiosłami i najlepiej ze szwedzkiego materiału. Firma mówi, że owszem, może taką łódkę zrobić i podaje cenę. Szwed patrzy na tę cenę i znowu się gniewa: ale jak to? A rabat? Nie ma rabatu? Firma odpowiada: nie ma i nie będzie rabatu, bowiem zwyczajnie już nie ma z czego owego rabatu dawać. Szwedzki materiał jest dużo droższy od polskiego, ale klient chce to proszę, ale w efekcie cena łódki jedzie w górę i zarobek firmy staje się coraz mniejszy.
Szwed się dąsa, sarka i nie może zrozumieć: ale jak to BEZ RABATU? Przecież jak doliczę koszty transportu to ja za tę cenę kupiłbym taką łódź w Szwecji?!