Niemal kilometr od najbliższych zabudowań, od szosy. Najbliższe otoczenie nie jest zbyt zachęcające niezależnie od pory roku. Jest ponuro. Gęsty, mieszany las. Podmokły teren gdzie nawet latem jest grząsko, istny raj dla różnej maści skrytożerców. Oblepiony spadłymi liśćmi, przerzucony nad grzęzawiskiem, uginający się drewniany mostek jest śliski. Trzeba ostrożnie stawiać kroki.
Za mostkiem, nieco pod górkę wyłania się rozległa łąka z każdej strony otoczona drzewami. Za nią wznosi się stromo zbocze Kinnekulle z przyklejoną doń małą, kamienną chatą. Tylną ścianą tej sadyby jest skała Kinnekulle.
Wydaje się nieprawdopodobne, ale w tej rezydencji przemieszkał ostatnie 30 lat swojego życia Lars Eriksson zwanny Lasse z Góry lub Lasse z Groty. Nieprzeciętny musiał to być człowiek, choć łatwego charakteru to on nie miał.
Urodził się 17 listopada 1828 w Skälum. Początkowo pracował jako parobek w różnych gospodarstwach lecz nie był z tym szczęśliwy. Chciał być wolny.
Na kilka lat zniknął, nie wiadomo co się z nim działo. Mówiono, że udał się na północ, że pracował tam w lesie. Być może to tam nauczył się żyć trudnych warunkach. Potem przez jakiś czas służył w pułku artylerii w Sztokholmie, miło to potem wspomniał, najchętniej wspominając spotkanie z królem Karolem XV. Podejrzewano, że fantazjuje, ale komu to szkodziło?
Lasse uwielbiał polowania. Był niezmordowanym i bezkonkurencyjnym tropicielem. Znał się na broni, umiał ją sam zbudować. Umiał także zrobić naboje. Był niezbyt towarzyskim człowiekiem, miał cięty język i byle głupstwo wystarczało, by go użył. Gdy jego dom nachodzili intruzi równie szybko sięgał po broń i pokazywał przybyszom drogem do wyjścia. Mimo to miał kilkoro oddanych przyjaciół, których czasem odwiedzał, ale najbardziej lubił samotnie włóczyć się po lasach.
Prawdziwa historia Lassego z Groty zaczyna się około 1870 roku.
Lasse i jego żona Inga nie mieli własnego domu. Mieszkali w wynajmowanej od krewnego chacie, ale ten pewnego razu postanowił się tam wprowadzić. Lasse i Inga zostali bez dachu nad głową. Lasse znany był ze swojego trudnego charakteru i nikt nie miał ochoty mieć go za lokatora. Lecz Lasse się nie martwił. Co rano brał broń i wychodził. Inga, przyzwyczajona do tego, że Lasse robi to, co chce, nie przeszkadzała mu. Tylko czasem pytała
– Co z nami będzie?
Wtedy Lasse odpowiadał spokojnie
– Będzie dobrze, nie martw się. Jednak któregoś dnia Inga zobaczyła, że zniknęła jedyna wartościowa rzecz jaką miała: krosna. To była przysłowiowa kropla przepełniające czarę goryczy. Wymknęła się za mężem i cicho podążyła jego śladami. To co zobaczyła zaskoczyło ją całkowicie. Lasse wymurował na zboczu góry dom z kamieni ze skalnym dachem i skalnymi ścianami. Były okna, drzwi i komin. W tej chacie odnalazła swoje krosna Inga lecz prócz nich nie było tam wiele więcej. Ścianę skalną obił Lasse deskami i uszczelnił gazetami, mimo to, zwłaszcza jesienią i zimą panowała tam ogromna wilgoć.
Tak Inga i Lasse zamieszkali w grocie…
Lasse polował, produkował broń i wyplatał kosze. Nie lubił miasta i jeździł tam tylko po to by kupić alkohol. Po prawie 30 latach przeżytych w grocie, 2 czerwca 1908 zmarła Inga. Lasse po jej śmierci zaczął coraz mocniej niedomagać aż w końcu, w 1910 roku zabrano go do przytułku gdzie zmarł 4 kwietnia. Kilka dni po jego śmierci domek został rozszabrowany i zdewastowany, prawdopodobnie z zemsty przez najbliższych sąsiadów.
Zaglądamy do środka. Mroczno, ciasno, słychać szum ciurkającej gdzieś po ścianie wody. Nie do wiary, że ktoś dobrowolnie chciał tu mieszkać.
Śliskie, kamienne schody, obsypane opadłymi liśmi prowadzą nas w górę. Z góry widać płynącą strugę, która musi spływać gdzieś z góry. Na jakiejś starej mapie widziałam znak oznaczający wodospad. Ruszamy więc na jego poszukiwanie.
Idziemy jesiennym lasem, lśniącym tysiącem kropel po niedawnym deszczu. Jest cicho, żółto, słonecznie
Przechodzimy ogrodzone pastuchem pastwisko. Mijamy kolejną bramkę i jesteśmy na drodze. Drogowskaz mówi, że w lewo dojdziem do Forsvik a w prawo do Husaby. Idziemy do Husaby.
Jeszcze parę metrów…Słychać szum wody. Tak, jest! Wartki strumień płynie kanałem pomiędzy skałami, przepływa pod drogą i spada ze stoku.
Za strumieniem czyjaś posiadłość. Gospodarz kręci się po podwórzu i popatruje na nas…zaraz…Z niechęcią? Na przekór własnej niepewności robię kilka zdjęć. Potem podążam w dół strumienia. Nie ma ścieżki, strumień spada z szumem, wydaje mi się, że słyszę czyjś głos? Odwracam się. Na górze stoi gospodarz. Czuję od niego złość, choć jest daleko.
– To prywatny teren! – wrzeszczy.
M już jest na dole, mnie dzieli od zejścia tylko kilka kroków. Mimo to zawracam, M też, lecz nie mogę się oprzeć. Jeszcze jedno zdjęcie, kucam z facetem stojącym mi niemal nad karkiem.
Schodzimy drogą odprowadzani wrogim spojrzeniem. Kawałek asfaltem i znów piaszczysta droga.Płaskie pole, jesienne pole i stercząca ponad drzewami trójgłowa czasza wieży kościoła w Husaby.
Humory nam się nieco skwasiły.
– Ale jednak znaleźliśmy wodospad! – triumfujemy. A potem wpadamy na tę samą myśl.
Może to był potomek Lassego?
A może…Lasse?