Kasawery jest porywczy, nieobliczalny i bardzo silny. Wkurzony, porywa do szalonego tańca wszystko, co stanie mu na drodze. Tu rzuci garscią ostrych, śnieznych igieł, tam kawalkiem drewna, załopocze flagą na maszcie, potrząśnie dachem domostwa, a i autobus potrafi zepchnąć z ronda. Wyładowawszy nadmiar energii przycicha, osiada, łagodnieje, udaje że jest najniewinniejszym z niewiniątek. I dopuszcza do głosu Svena.
Sven jest łagodny, cichutki, nic nikomu nie wadzi. Jest przyjazny i mily. Miękki jak bialy, śnieżny puch…i jak on zdradliwy. Delikatną pieszczotą muska twoje policzki, obejmuje cię i lekko prowadzi. Mowi przy tym troskliwie:
– Oj uważaj, widzisz, Ksawery tu znowy napaskudzil, ale ja zaraz, zaraz to uprzątne, zobacz, tylko dmuchne – i dmucha. To, co Ksawery skuł lodem topnieje i rozplywa się. Jest lagodnie, milo i myslisz, nie, nie, Ksawery odszedl, nie wróci, przy boku mam Svena, mogę opuscic gardę. I dajesz się Svenowi prowadzic, krok za krokiem, jak w tańcu. A potem Sven zatacza krąg … i świat zaczyna wirować, wszystko wkolo ciebie tanczy, Sven zniknal, a ty widzisz, że w ramionach trzyma cię Ksawery i śmieje sie przy tym szaleńczo.
Nie możesz odejść, nie możesz porzucić ich towarzystwa, masz do przejscia kawalek drogi i musisz to zrobic w tym dziwnym towarzystwie.
Łzy ci plyną, oddech się rwie, myślisz, że cholera, nie dasz rady…I znów Ksawery znika a przy tobie pojawia się Sven.
I tak maszerujesz wczesnym rankiem, a wlaściwie jeszcze w nocy, pustymi ulicami miasta. Przekopujesz sie przez zaspę, śnieg dostaje ci się do buta, brniesz dalej by za chwilę z trudem łapacć równowagę na łysym placku chodnika, zdradliwie pokrytym lodem. Sven znów usłużnie posprzątał, myślisz ironicznie, balansujac by uniknąć bolesnej wywrotki.
W oddali migają koguty śnieżnych pługow. Ktoś jeszcze oprócz ciebie nie śpi w miescie opanowanym przez szaleństwo o podwójnym imieniu.