…to wspomnienie, uzmysłowiło mi, że dawno nie wracałam do Klaudyny…
– zaparzam melisę z miętą
– albo herbatę malinową z jabłkowo-cynamonową albo
– kawę rozpuszczalną zalewam gorącym mlekiem albo
– czekoladę zalewam wodą i dodaję odrobinę mleka albo
– sok pomarańczowy mieszam z wodą albo
– a do coli dodaję cytrynę albo
– wodę do wina leję umiarkowanie albo
– sypię do kawy kardamon i cynamon,
– a raz do kawy wsypałam sól zamiast cukru – nie polecam, ale
– polecam mieszankę 3 łyżeczek czekolady rozpuszczalnej (kiedyś to się zwyczajnie kakao puchatek nazywało )+ łyżeczka kawy rozpuszczalnej + kropla mleka + cukier jak kto lubi. Właśnie zrobiłam, piję, jest pyszne i stawia na nogi.
Dodatkowej porcji kofeiny potrzebuję bo o 6 rano wyrwała mnie ze snu poczwórna seria mężowskiej pobudki. I już nie udało mi się zasnąć, bo po trzech powtórkach- zamykam oczy-układam się w najwygodniejszej pozycji-odsuwam myślenie o sprawach niemiłych-zapadam się-zapadamsię-zapadaaaa-pip pip pip- miałam już ćmę na oczach nie z niewyspania bynajmniej.
Dochodzi 13, załatwiłam w mieście co musiałam, znalazłam SWETER IDEALNY – idealny był kolor (rudy!), długość (za tyłek, żeby do legginsów pasował), z golfem (normalnym golfem a nie typu chomąto)…Niestety – cena nie była idealna za dużo o jakieś 200koron. Taak…im bardziej prosiaczek zaglądał do portfela tam bardziej pieniążków tam nie było.
Zatem wróciłam z miasta, potarmosiłam Zozola, który z każdym dniem robi się coraz cudniejszy, choć dnia poprzedniego mam wrażenie, że cudniejsza być nie może, a teraz wracam do baranów czyli pogłębiania wiedzy o literaturze pozytywizmu. W sobotę mam opisać ulubioną epokę literacką i okazuje się, że najwięcej znam i lubię bardzo powieści z drugiej połowy XIX wieku oraz młodsze. No to jak się chce opowiadać o ulubionym to wypada coś więcej wiedzieć niż tylko praca organiczna i u podstaw.
Tu też rodzi się pytanie: kiedy wreszcie przeczytam cokolwiek Lwa Tołstoja ? I Honoriusza Balzacka ? Hę?